W tym roku kilka znanych osób sprzedawało akcje w założonych przez siebie firmach. Pytanie dlaczego?
Najpierw zestawienie kto sprzedał i za ile: Czytaj dalej Dlaczego założyciele sprzedają akcje?
W tym roku kilka znanych osób sprzedawało akcje w założonych przez siebie firmach. Pytanie dlaczego?
Najpierw zestawienie kto sprzedał i za ile: Czytaj dalej Dlaczego założyciele sprzedają akcje?
Jeśli ktoś nie czytał jeszcze książki Erica Schmidta, to niech przynajmniej zobaczy tą prezentację 🙂 albo rozmowę autorów o książce z Marissą Mayer.
Polecam 🙂
Jest też streszczenie obrazkowe dla generacji Y:
W 2008 roku inżynierowie Google’a opublikowali w Nature artykuł, w którym opisali swoje doświadczenia z modelowaniem rozprzestrzeniania się grypy na terytorium USA. Byli w stanie określić zjawisko w czasie rzeczywistym, podczas gdy rządowe Centrum Kontroli Chorób (CDC) miało te dane dopiero po tygodniu lub dwóch od wystąpienia przypadków zachorowań.
Z książki Cukiera dowiedziałem się więcej o tym, jak stworzono model, jak wyselekcjonowano zestaw 45 zwrotów, których pojawianie się w zapytaniach w połączeniu z geolokalizacją na podstawie numerów IP, pozwoliło określić gdzie pojawia się ognisko grypy.
W trakcie czytania, od razu myśl – a może by tak sprawdzić, czy jest korelacja pomiędzy wyszukiwaniami nazw spółek giełdowych a ich późniejszą ceną akcji – może tu dałoby się wyprzedzić rynek? Otóż nie byłem pierwszy z tym pytaniem. Jest ktoś, kto już się tym tematem zajmuje – zarówno naukowo, jak i praktycznie w pewnym funduszu… Nie zdradzę nic więcej – sami poczytajcie.
Z wyprzedzeniem powiem tylko, że jest pewien problem, o którym Cukier już nie pisze. Algorytm na grypę działał do 2012 roku, po czym zaczął się mylić. Widać to na ilustracji poniżej:
Więcej w oryginalnym źródle.
Google pracuje nad modyfikacją algorytmu. Inżynierowie tej firmy pracują też nad innymi zastosowaniami „data mining” i „big data”. Przy okazji przyczyniają się do generowania znacznie większej ilości informacji.
Ja zaczynam chyba rozumieć futurystów, którzy chcieli niszczyć profesorów, palić książki na stosach i burzyć muzea. Pamiętam, z jakim niedowierzaniem słuchałem naszej nauczycielki polskiego, która czytała nam manifest z początków ubiegłego wieku. Wtedy takie zachowanie nie mieściło mi się w głowie. Wychowany byłem w ekonomii niedoboru i nawet najmniejszy drobiazg trzeba było zachować, bo niewiadomy był dzień ani godzina kiedy może się przydać.
Teraz niedobór zamieniony został w nadmiar. Mamy za dużo rzeczy, za dużo kanałów w telewizji (której zresztą już nie oglądam), za dużo znajomych na fejsie (i FB celowo pokazuje nam tylko ułamek generowanych przez nich treści), za dużo wyników wyszukiwania, za dużo danych do przeanalizowania. Ten nadmiar prowadzi prostą drogą do paraliżu albo do świadomej rezygnacji – inaczej się nie da tego zjawiska ogarnąć.
Oba komputery, na których pracuję wyświetlają mi już komunikaty, że dyski twarde są zapełnione. Zdaje się, że niedługo dysk zewnętrzny 500 GB odmówi współpracy. Dziś już odłączał się kilkakrotnie. Ponoć to wina temperatury – najlepiej pracują w temperaturze 15°C, a dziś było ponad 2 razy więcej. Nieco od niego młodszy dysk 1 TB też odmówił dziś kopiowania, wyświetlając komunikat, że nie ma wystarczająco miejsca do ukończenia operacji. Gdy pomyślę, że jeszcze 30 lat temu komputer IBM AT z dyskiem twardym 20 MB kosztował tyle co samochód, a nabywcy w bankach byli przekonani, że wystarczy im na dekady archiwizacji… Obecnie, dysk twardy ma 25% szansy na awarię w ciągu pierwszych 4 lat działania. Postęp?
Wracając do analiz „big data” na moim rachitycznym sprzęcie natknąłem się na taki oto trend:
Popularność rośnie! Nawet wśród haseł wpisywanych do wyszukiwarki bieganie stało się popularniejsze od rolek:
Idę zatem pobiegać by poprawić sobie humor, przemyśleć to co będę chciał z dzisiejszych lektur zapamiętać i w przyszłości wykorzystywać.
Jeśli ktoś ma ochotę zrozumieć dlaczego „Big Data” napawało mnie strachem, to polecam lekturę Roberta Harrisa – „Indeks strachu”. Jest w wersji polskiej i do tego można posłuchać audiobooka.
Obejrzałem dziś rano walne akcjonariuszy Google i mam mieszane uczucia. Nie wiem czy dlatego, że Eric Schmidt rozpoczął od „najważniejszego pytania dnia” – Jak smakowało jedzenie? – po czym stwierdził, że była to największa wartość dodana dla akcjonariuszy, wynikająca z walnego zgromadzenia.
Odczułem to jako pogardę dla akcjonariuszy przebijającą przez „dowcip”, od którego chciał zacząć spotkanie. Po obejrzeniu tego kiepskiego „przedstawienia”, bo tak można spokojnie określić Google AGM, pozostaje mi duży niesmak. Owszem, jestem w stanie zrozumieć, dlaczego Google rozwadnia prawa głosów dotychczasowych akcjonariuszy (chcą koncentrować się na długoterminowych projektach, a nie krótkoterminowych zyskach – i chwała im za to!), nie chce płacić większych podatków, nie chce większościowych decyzji przy głosowaniu każdego z dyrektorów osobno, itd. itp. Ale, z drugiej strony, można było to samo osiągnąć z większą klasą – vide Warren Buffet i jego słynne wydarzenia pt. „Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy”. To nie tylko okazja do poprawy relacji inwestorskich, ale i do wygenerowania dodatkowej reklamy i sprzedaży dla spółek zależnych! Tak, sprzedaży, bo w trakcie AGM Berkshire Hathaways sprzedaje się akcjonariuszom bardzo dużo produktów.
Czy jedzenie było dobre i czy oglądaliście demonstracje? – od tych dwóch pytań zaczyna się WZA Google. Larry stracił głos i dlatego nie występuje. Zamiast niego spotkanie poprowadził Eric Schmidt.
Zobaczcie zresztą sami. Do 22 minuty w zasadzie kończy się całe walne (głosowania) Czytaj dalej
Właśnie ogłoszono wyniki pierwszego kwartału 2012 Google Inc.
Przychody rosną, zyski także, nieco tylko spada marża operacyjna (-1%). W zasadzie nie ma się do czego przyczepić. Nawet efektywna stopa podatku im wzrosła – czyżby społeczna odpowiedzialność? Nie, raczej konieczność – mieli zrealizowane zyski kapitałowe i zyski z operacji międzynarodowych, gdzie musieli zapłacić wyższe stawki podatku.
Przepływy środków pieniężnych – rewelacyjne. Być może dlatego mają problem z gotówką – jest jej po prostu za dużo!
Trendy – w trakcie prezentacji mówili o kilku bardzo ciekawych: Czytaj dalej
Jak zapowiada The Wall Street Journal, w najbliższym czasie zmieni się sposób wyświetlania wyników poszukiwań w najpopularniejszej wyszukiwarce na świecie.
Zrobiłem dziś krótki i subiektywny test wyszukiwarek.
Do Google, Yahoo i do Bing wrzuciłem jedno hasło – „zrobić Ratnera”.
Oceniłem następnie, co każda wyszukiwarka mi zwróciła w wynikach. Jak by tego nie oceniać, wygrywa Google – we wszystkich kategoriach:
Bingowi nie pomogło partnerstwo z Facebookiem. Stałe innowacje w algorytmie wyszukiwania Googla powodują, że na pierwszej stronie pojawiają się rzeczywiście najbardziej użyteczne informacje. Oceńcie zresztą sami: Zobacz
Jakiś czas temu zauważyłem, że Google wyświetla mi zupełnie inne wyniki wyszukiwania niż pozostałym osobom w biurze. Mało tego, wyświetla zupełnie inne wyniki mnie samemu – w zależności od tego na którym komputerze szukam, z jakiej przeglądarki korzystam i czy jestem zalogowany czy nie.
Z początku zbytnio o tym nie myślałem – ot, personalizacja. Ale zobaczyłem tą prezentację na TED:
[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=WLXa1kEMooU%5DZmusiła mnie ona do głębokiej refleksji.
Nie zdajemy sobie sprawy z tego, że im więcej korzystamy z Google, tym mniej informacji będziemy dostawać. Przykład dwóch kolegów i wyników wyszukiwania hasła „Egipt” powinien dać nam wiele do myślenia. Personalizacja ułatwia nam życie, ale jednocześnie ogranicza nam pole widzenia. Bilans musi wyjść na zero. Kosztem w tym rachunku wyników jest wartościowa informacja, która zanika pod ciężarem informacji wypozycjonowanej.
Owszem, informacja jest teraz darmowa – algorytmy zastąpiły myślących edytorów, więc i koszty zostały zmniejszone. Ale też musimy zaakceptować, że gdy dostajemy coś za darmo to jesteśmy produktem a nie konsumentem.
Giganci ruszyli w tym roku do walki – zapowiada się bardzo ciekawie. W krótkim okresie na pewno na tym skorzystamy, choć jak to zwykle bywa, w przyszłości, to my będziemy musieli zapłacić reparacje wojenne. Czytaj dalej