Obejrzałem wczoraj film dokumentalny o fryzjerze, który stworzył rewelacyjny materiał – piankę ognioodporną, która wytrzymuje temperaturę kilku tysięcy stopni. Potencjalne zastosowania od farb ognioodpornych po powłoki rakietowe. Potencjalna wartość – miliardy dolarów. Zainteresowanie od brytyjskiego ministerstwa obrony, po NASA. Niestety, w 2011 roku odszedł i prawdopodobnie tajemnicę materiału zabrał ze sobą do grobu. Nie potrafił skomercjalizować wynalazku za życia.
Córka wynalazcy twierdzi, że wie jak stworzyć Starlite. Mówi, że to produkt naturalny, którym karmili konie i psy. Kiedyś przed kamerą mówiła, że gdyby pojawił się ktoś, kto zaoferuje jej kilka milionów, to sprzedałaby formułę. Od śmierci jej taty minęło 7 lat, a nadal nie ma komercyjnego wykorzystania. Czyżby ojciec nie zdradził sekretu przed rodziną?
Od lat są na rynku tzw. farby pęczniejące (intumescent paints). Mają podobne właściwości i można je stosunkowo łatwo wyprodukować. Według profesora Miodownika, który badał Starlite – nie są to jednak te same materiały.
Polecam film. Szczególnie prezentację z jajkiem. Robi wrażenie!
I tu jeszcze wynalazca, który ma formułę na ciasto, z którego można stworzyć powłokę ablacyjną – czy to starlite? Demonstracja jest chyba nawet lepsza niż ta z jajkiem. Oceńcie sami.
W trakcie sobotnich warsztatów naszła mnie myśl taka, że polski startup, to biznes, który nie chce dorosnąć. Osoby, które trafiają u nas do startupowego przedszkola uczą się tylko dwóch rzeczy:
jak robić prezentacje i
jak pozyskiwać finansowanie.
Mają do tego zapewnione nadopiekuńcze warunki przez inkubatory, akceleratory i mentorów, doradzających za cudze (często publiczne) pieniądze. Model biznesowy polskich startupów jest więc prosty. Klientem są fundusze, a produktem jest prezentacja. Sytuacja jest dla nich dość komfortowa. Póki są pieniądze, po co zdawać do następnej klasy? Gdy jeden startup upada, tworzy się drugi. Wystarczy zmodyfikować prezentację, zgłosić się na nowy konkurs albo uderzyć do tych samych funduszy. Jest swojsko i przyjemnie.
Nawet definicja startupu w polskiej wikipedii jest mocno nieostra (dzisiejszy zrzut ekranu):
Zachęcam do zerknięcia w wersję angielską, która jest odmienna nawet w podstawowej definicji startupu, a ponadto znacznie lepiej odzwierciedla jego naturę.
A startup company (startup or start-up) is an entrepreneurial venture which is typically a newly emerged, fast-growing business that aims to meet a marketplace need by developing a viable business model around an innovative product, service, process or a platform. A startup is usually a company designed to effectively develop and validate a scalable business model.
W tłumaczeniu definicja oznacza, że startup jest przedsięwzięciem, które zazwyczaj jest nowo powstałą i szybko rozwijającą się firmą, której celem jest zaspokojenie potrzeby rynkowej poprzez stworzenie realnego modelu biznesowego wokół innowacyjnego produktu, usługi, procesu lub platformy. Zwykle startup jest firmą zaprojektowaną do skutecznego opracowywania i sprawdzania skalowalnego modelu biznesowego.
Dziś w Gdańskim Parku Naukowo Technologicznym bardzo ciekawe spotkanie. Gościem był Marvin Liao – partner w 500 Startups. Najpierw udzielił kilku rad jak prezentować swoje projekty: Czytaj dalej Marvin Liao @ GPNT
Zakończyła się właśnie najlepsza impreza na wybrzeżu. Z roku na rok wydaje się coraz większa i coraz lepsza. Bardzo dużo ludzi spotkanych, dużo poznanych, nowe inspiracje i tematy do przemyśleń. Dziś tylko najważniejsze punkty w skrócie. Czytaj dalej Infoshare 2015 – podsumowanie
O funduszach VC pisałem już wielokrotnie, choć dziś, w ramach aktualizacji materiałów szkoleniowych, przyszła pora, by raz jeszcze zerknąć na ten temat. Czytaj dalej Fundusze Venture Capital raz jeszcze
Podjąłem dziś rano pewną przełomową decyzję i nagle… wszystko zaczyna układać się w logiczną całość. Tak jakby wszystko miało do tej decyzji prowadzić…
Począwszy od wyjętej ze skrzynki broszury Avisa, z której pochodzi mapa, poprzez Talks@Google „What is Success”, po inne fajne pomysły, które wygenerowały się niejako komplementarnie. Totalna serendypia.
Najlepszy cytat z wystąpienia Richarda Shella:
It’s OK not to know. It’s OK to be uncertain. In fact, that uncertainty is probably the source – the seed – of the best things that you’ll ever do.
„Można przyznać, że się czegoś nie wie. Niepewność też jest OK. W gruncie rzeczy ta niepewność jest prawdopodobnie źródłem – nasieniem – najlepszych rzeczy jakie kiedykolwiek zrobisz .”
Podoba mi się to stwierdzenie. Przypomina mi o momentach największej niepewności – jak choćby o emigracji z Polski. Wyjeżdżałem w pośpiechu i bez znaczka Orbisu w paszporcie. Nie byłem nawet pewien, czy uda mi się przekroczyć granicę. Nie wiedziałem, gdzie wyląduję i co mnie będzie tam czekać. Pieniędzy miałem na miesiąc skromnej egzystencji. Ale wtedy nie myślałem nawet o niepewności. Byłem młody i pewny siebie. Wiedziałem, że jakoś sobie poradzę i że cokolwiek bym nie zrobił, będzie lepiej.
Potem podobna niepewność podczas decyzji o powrocie do Polski. W czasie podejmowania, decyzja wydawała się nielogiczna i nieracjonalna. Była co prawda „ubezpieczona” – w każdej chwili mogliśmy powrócić do Wielkiej Brytanii, ale tym razem była to decyzja zbiorowa – moja i mojej żony. Nasze dochody spadły, ale jakość życia wrosła. Pierwsze lata przemian systemowych w Polsce obfitowały w wiele niedogodności, ale te przeważone zostały przez nowe przyjaźnie i radość z pracy. Wiele rzeczy trzeba było się uczyć na nowo i nie było czasu na malkontenctwo.
Potem, gdy już się nam życie w Polsce ustabilizowało, przyszła rezygnacja z pracy na etacie by założyć własną firmę. Totalna niepewność, czy uda się wygenerować przychody. Zmiany przepisów jak w kolejce górskiej. Na początku lat 90-tych w kalendarzu trzeba było odznaczyć ustawowe terminy 5, 10, 15, 20 i potem 25 po wprowadzeniu VAT. Każdemu z nich towarzyszyła niepewność, bo US wzywał wtedy telegramami.
Kolejnych okresów niepewności dostarczyły wyzwania, co do których nie miałem pewności czy podołam. Tu przypomina mi się jazda na pierwsze zajęcia z „Corporate Finance” na studiach MBA. W grupie miałem wtedy menedżerów, którzy dla każdego wykładowcy mogli stanowić wyzwanie. Jak mi powiedziano, mój poprzednik został wyproszony z zajęć – usłyszał, że nie ma pojęcia o tym o czym mówi i grupa postanowiła nie marnować swojego cennego czasu.
Była niepewność, było ryzyko i był fun.
Ostatnie 10 lat było w gruncie rzeczy pozbawione niepewności. Raz było lepiej, raz było gorzej, ale cykliczność można było ubrać w pewne ramy. Rzeczywistość była przewidywalna i dość normalna. Dziś rano postanowiłem to zmienić. Wyruszam w nową podróż. Nie wiem gdzie mnie droga zawiedzie i jak ta przygoda się skończy. Czeka mnie duża niepewność. Ale projekt rusza.
Na samą myśl o mojej porannej decyzji czuję się o 20 lat młodszy!
Przypomniała mi się podróż po Polsce, którą odbyłem w 1995 roku. Odwiedzałem wtedy przedsiębiorstwa biorące udział w PPP, czyli w programie powszechnej prywatyzacji. Podróż była męcząca – codziennie w innym mieście, codziennie w dwóch innych firmach. Wieczorami, w hotelach, próbowałem na bieżąco opisać wrażenia, przeanalizować bilanse i rachunki wyników, wycenić i ocenić firmy. Mieliśmy wtedy proste, dwustronicowe formatki, na których trzeba było podsumować wyniki analiz.
Co tydzień wysyłaliśmy te sprawozdania faksem, robiąc do tego tabele (alfabetyczną, według wielkości sprzedaży, według wielkości zysku, według wyceny i oceny punktowej). Potem, podczas doboru spółek do portfeli NFI firmy zarządzające nie skorzystały z naszych analiz. Z braku czasu, podczas alokacji spółek, zakończyło się selekcją od najwyższej wartości aktywów. To już jednak jest inna bajka – wtedy myślałem, że była to najgłupsza decyzja; potem zrozumiałem, że w długim okresie nie miało to większego znaczenia.
Pamiętam, że praca ta nie była tak dobrze płatna jak inne rzeczy, które mogłem robić w tym czasie. Dała mi jednak bezcenne doświadczenie. Doświadczenie, które procentowało przez kolejną dekadę. Teraz już nie pamiętam większości tych firm. Wielu już nie ma – nie przetrwały na rynku i nie dostosowały się wystarczająco szybko do nowej rzeczywistości. Pozostały jednak historie, które powstały w trakcie tej podróży. Służyły one jako ilustracje, które zapewne pozostaną w pamięci uczestników moich szkoleń. Ilustracje pozytywne i negatywne – czasem drastyczne, czasem karykaturalne. Niekiedy romantyczne i poetyckie, innymi razy…
Myślałem kiedyś, by odbyć taką samą podróż raz jeszcze. Chciałem skonfrontować moje prognozy sprzed lat z tym co bym zastał na miejscu. Doszedłem jednak do wniosku, że nie byłaby to zbyt optymistyczna wędrówka. Zmieniłem więc założenia.
Teraz pojadę w Polskę z nieco innym celem. Będę spotykał się z przedsiębiorcami, którzy chcą przeskoczyć na następny poziom w rozwoju swoich biznesów. Nie wiem kim będą. Nie wiem jakie firmy prowadzą ani czym się zajmują. Nie wiem jakie będą mieli oczekiwania. Nie wiem, czy zrobić te szkolenia teatralnie i z przytupem, czy też „low-key”, na roboczo i na luzie. Nie wiem, czy zarobię cokolwiek na tym projekcie, czy będę musiał do niego dołożyć – niepewność jest duża, ale jest to powrót do podstaw. Jest to wejście w nowy dla mnie świat startupów, mikrobiznesów i segmentu SME.
Jednocześnie jest to odejście od korporacyjnego świata. Odejście od modelu mentalnego, w którym ryzyko finansowe można wyeliminować poprzez sprzedaż CDS-ów, derywatów i innych instrumentów. Od świata, gdzie podwojenie udziału w rynku wymaga kilku prostych decyzji (np. kupić albo wyeliminować konkurencję). Jest to odejście od korporacyjnych procedur, od uzgodnionych i zaaprobowanych slajdów, od przewidywalnych, znormalizowanych oczekiwań. Ale jest też radość z tworzenia nowych wartości. Radość na te spotkania. Radość z poznawania nowych ludzi i z pracy z nowymi grupami.
W podtekście będzie też moja walka z postawą ukierunkowaną na programy unijne i różnego rodzaju fundusze pomocowe. Powody ku temu są dwa:
Ukierunkowanie – pieniądze z funduszy europejskich uczą jak pisać wnioski a nie jak budować biznes
Stan umysłu – wymaga, by zrozumieć różnicę w stanie emocjonalnym po osiągnięciu sukcesu. Musimy zrozumieć co czuje kulturysta, który wyrzeźbił swoje ciało naturalnie a co czuje jego kolega, który osiągnął to na sterydach. Albo co dzieje się w umyśle kolarza, który wygrał Tour de France dzięki wytrenowaniu, a nie dzięki EPO i tonie chemii. Albo w umyśle alpinisty, który zdobył Everest sam w porównaniu do klienta, który został na szczyt wciągnięty przez przewodników i Szerpów.
I tyle na razie o tym projekcie. Podróż rozpoczynam wkrótce
Pia zrobiła to zdjęcie komórką w naszym lokalnym centrum handlowym.
Jak bardzo akwizytorzy zdenerwowali ludzi pracujących w tym sklepie świadczy fakt, że użyli słów, które ktoś mógłby odebrać za groźbę karalną. Nie pomyśleli, że ich klientem może być jakiś nadgorliwy policjant albo prokurator – bez poczucia humoru i z miesięcznym planem do wyrobienia – planem spraw, które trzeba szybko zakończyć wyrokiem skazującym.
Mnie natomiast ten plakacik przyprawił o pomysł na biznes. Czytaj dalej
Nie wiem, czy to ciąg dalszy Młodego Technika i Adama Słodowego, czy też idea otwartego oprogramowania i Creative Commons, czy też budowa satelity, na którym wagarujący uczniowie będą mogli prowadzić kosmiczne eksperymenty z internetowej kafejki. Powód nie jest ważny – I am hooked.
Zabrałem się ponownie do poszukiwania trendów i już na samym początku widzę, że zadanie to nieco mnie przerasta. Gdzie nie spojrzymy widać ciekawe trendy – jedne pozytywne, inne wręcz odwrotnie; niektóre długoterminowe, pozostałe raczej o krótkich tenorach, rewolucyjne i ewolucyjne, jasno określone i spowite mgiełką tajemnicy, makro i mikro. I jak się do tego zabrać? Jak stworzyć jakąś logiczną klasyfikację? Czytaj dalej Trendy XXI wieku – świąteczny zaczyn
Natalia Hatalska opublikowała wczoraj TrendBook 2012, który możecie pobrać z jej strony.
Co prawda nie jest to publikacja całkowicie bezpłatna – ceną jest polubienie na Facebooku, albo polecenie przez Twitter. Zachęcam jednak gorąco do lektury. Jestem przekonany, że opracowanie jest warte tej ceny.
Ja wyciągnąłem dla siebie kilka perełek. Jedną z nich jest artykuł Tadeusza Żórawskiego „Koniec starego świata”.
Nie wspominam już trendów zidentyfikowanych przez Natalię – dla wszystkich marketingowców powinny one stanowić temat do głębszej refleksji. Po lekturze, skusiłem się jednak by poszukać innych trendów.
Nie ukrywam, że liczę na pomoc. Jeśli uważacie, że udało się wam zidentyfikować jakiś ciekawy trend – zapraszam do komentarzy.