Przygotowywałem ostatnio nowy projekt szkoleniowy i z uporem maniaka naszła mnie znajoma refleksja, która towarzyszy mi od dawna.
Jak konkurować na rynku szkoleniowym?
Zacznijmy od potrzeby, gdzie często klient myśli że dzięki szkoleniom coś się wydarzy – wzrośnie sprzedaż, poprawi się jakość obsługi klienta, poprawi się jakość portfela kredytowego, wzrośnie innowacyjność albo kadra kierownicza stworzy nową, rewolucyjną strategię. Owszem, szkolenie może zakończyć się takim skutkiem, ale często problem leży zupełnie gdzieś indziej. Często też szkolenie może okazać się demotywatorem, a więc odnieść skutek odwrotny do zamierzonego. Czytaj dalej Refleksja o szkoleniach
Generalnie ceny mamy prawie najniższe, choć oczywiście nasza siła nabywcza jest niższa niż w Europie Zachodniej. Ciekawe jest jednak coś innego. Na pierwszy rzut oka widać, że w każdej kategorii najdrożej jest w Chinach. Za koszulę na zdjęciu, Chińczyk musi zapłacić dwa razy tyle co Polak.
Przypomniało mi się, gdy na początku lat 90-tych pojawiły się w Polsce pierwsze sklepy Ikei – wtedy to my płaciliśmy podwójnie w porównaniu do Anglików i prawie trzy razy tyle co Francuzi. Ale wtedy w naszym kraju te sklepy były ewenementem. Do pierwszej Ikei w al. Jerozolimskich – blisko Dworca Centralnego – przyjeżdżali ludzie z całej Polski. Rodziny przyjeżdżały do Ikei tak jak Amerykanie jeżdżą do Disneylandu.
Chciałbym napisać, że to dobry sygnał, że traktowani jesteśmy jako stabilny, dojrzały rynek. Prawda jest chyba inna – wydaje mi się, że polska Ikea ma po prostu dobrych menedżerów i że szwedzka centrala ma do nich zaufanie. Coś na ten temat mogę powiedzieć, bo kiedyś ich szkoliłem i nie sądzę by zaszły tam jakieś istotne zmiany.
Przy okazji, jeśli ktoś jest zainteresowany darmowym kursem z kształtowania polityki cenowej, to proszę o kontakt. W przyszłym tygodniu będę testował nowy kurs na moim nowym portalu szkoleniowym http://miropress.org/ i pierwsza edycja będzie za free. Z bloga znikną też stare artykuły, które do końca maja są jeszcze dostępne. Zgłoszenia proszę na maila, bo nie działa jeszcze funkcja automatycznego logowania.
Planned obsolescence, czy też czasem proces określany jako design to fail, to nic innego, jak takie projektowanie produktów, by szybko traciły przydatność, użyteczność czy choćby atrakcyjność.
a policy of producing consumer goods that rapidly become obsolete and so require replacing, achieved by frequent changes in design, termination of the supply of spare parts, and the use of nondurable materials.
W tym miesiącu musiałem – w związku z tym zjawiskiem – wymienić:
dwu- i cztero- miesięczny dysk twardy (oba odmówiły współpracy, choć jeszcze na gwarancji!), w obu szwankowały styki do kabla usb;
zasilacz do MacBooka – Apple ma chyba specjalną politykę, by w zasilaczach psuły się końcówki. Trzeba co jakiś czas wymienić cały zasilacz za 350 zł;
notebooka windowsowego – ekran odmówił posłuszeństwa po dwóch latach użytkowania;
iPada – odmawia czytania karty SIM – dziwne, że zaczął odmawiać zaraz po wypuszczeniu nowego modelu – najpierw, powoli i chwilowo, ustępując po resetach, a teraz już permanentnie;
prezentera – w starym po roku przestały funkcjonować styki, a robienie prezentacji bez tego urządzenia jest po prostu nieprofesjonalne;
dwie pary butów biegowych Asicsa – jedne rozpadły się po ok. 100 km – niestety Sklep Biegowy reklamacji nie mógł przyjąć, bo ekspert uznał, że cholewka rozpadła się z winy zbytniego użytkowania; drugie ucierpiały w ten sam sposób choć po ponad tysiącu km;
dwóch par okularów – Pani w Vision Express stwierdziła, że to przecież naturalne, bo kupowałem je aż dwa lata temu i mogę sobie wykupić ubezpieczenie okularów za 100 zł rocznie – mnie zadziwiło, że oprawki rozpadły się w tym samym czasie.
Nie wspomnę już o tym, że samochód po każdorazowym włączeniu silnika sugeruje mi, że właściwie jest już do wymiany…
Wygląda na to, że z tym zjawiskiem musimy nauczyć się żyć i zaakceptować fakt, że cykl życia produktu jest coraz krótszy…
Gdyby ktoś zechciał pogłębić ten temat, polecam obejrzenie filmu o spisku producentów żarówek (do znalezienia na YouTube).
Jakiś czas temu zauważyłem, że endomondo w moim telefonie zamilkło. Przestało mi podawać czas i tempo po każdym przebiegniętym albo przejechanym kilometrze. Dziś szedłem przez las, więc mogłem spokojnie sprawdzić co i jak.
Otóż, po zainstalowaniu aktualizacji aplikacji dostałem wersję bardziej zubożoną niż to, co miałem uprzednio w telefonie. Do tego więcej autoreklam, które co chwila wyświetlają się i zachęcają mnie do wykupienia abonamentu premium. A przecież miało być za darmo i tak pięknie:
Wyraźnie mówi, że trener głosowy jest za darmo. Niestety, pokazuje też wykresy, które dostępne są wyłącznie w wersji premium – to trochę jakby fałszywa reklama.
Aplikacja jest rewelacyjna. Bez dwóch zdań!
Rozprzestrzeniła się też wirusowo! Nie zobaczycie nigdzie reklamy endomondo – nie ma ich w prasie, w radiu w telewizji… Nie zobaczymy też banerów reklamowych na stronach. Podejrzewam, że budżet reklamowy jest znikomy. W moim osobistym przypadku, zostałem zaproszony przez kolegę do rywalizacji „biegający trenerzy biznesu”. I choć na początku miałem pewien problem z zaakceptowaniem ustawień prywatności, wkrótce endorfiny rozwiały mój strach. Była to chyba najczęściej używana przeze mnie aplikacja w telefonie. Aż do dziś. Sam też polecałem na prawo i na lewo.
Przyznaję, dziś trochę się wnerwiłem. Przypomniało mi się też przysłowie z przedszkola – „Kto daje i zabiera, ten się w piekle poniewiera„. Gdyby endomondo oferowało odpłatnie nowe, stale ulepszane usługi, wtedy bym przeanalizował, czy dostaję wartość dodaną, za którą będę chciał dodatkowo płacić. Przyznaję, bliski byłem wykupienia wersji premium w momencie, gdy musiałem sam biegać – bez mojej Akademii Biegania – ale teraz nastawiony jestem na nie.
Płacę i tak swoimi danymi, które firma zbiera za darmo i które sprzedaje za spore chyba pieniądze. Mają mój wiek, moją wagę, kilometraż, tempa, miejsca w których biegam, zawody w których uczestniczę, z kim biegam – w sumie mają takie informacje, za które powinni mi płacić. Zwłaszcza, że firma założona została przez trójkę konsultantów z McKinsey & Company. A ci, wiedzą doskonale ile warte są zbierane przez nich informacje!
W ubiegłym roku, jeden z założycieli mówił, że po osiągnięciu 20 milionów użytkowników mają wystarczające przychody by rozwijać serwis bez dodatkowego kapitału zewnętrznego. Mam wrażenie, że spoczęli na laurach. I choć zauważają, że istotnym czynnikiem jest usługa społecznościowa, to wygląda na to, że nie robią nic by w tym kierunku rozwijać serwis – a szkoda. Zdaje się, że wybrali już kierunek – próbują teraz wydoić 20+ milionów użytkowników i przy okazji przywiązać ich do nowego zegarka.
Zerknąłem jeszcze na politykę prywatności by zobaczyć czy tam znajdę jakieś tropy, co może się dziać z moimi danymi. I tu takie drobne zaskoczenie:
Ups. Przetłumaczone tylko części marketingowe portalu, a treść umowy już tylko w j. angielskim. Celowo? Przez przypadek? Zbyt chyba są inteligentni by zostało tak przez zwykłe zaniedbanie. Hmm. Utwierdzam się w przekonaniu, że być może pora znaleźć jakiś alternatywny produkt.
Zauważyłem dziś dwie rzeczy, które budzą mój kreatywny niepokój w jednym z obszarów moich zawodowych zainteresowań – w polityce cenowej. Oba przykłady dotyczą amazon.com. Pierwszy jest prawdopodobnie skutkiem decyzji podjętej w oparciu o Big Data i algorytmy przewidujące nasze zachowania. Drugi sprawia mi pewien kłopot, bo wydaje się bez żadnego logicznego uzasadnienia. Chodzi o ceny książek akademickich (vide ilustracja powyżej). Uzasadnienia mogę się tylko domyślać – chodzi zapewne o politykę koszt+, przy pełnym budżetowaniu kosztów i spadających nakładach. W kontekście strategicznym i w odniesieniu do rynku docelowego – to uzasadnienie wydaje się tracić całkowicie logikę. Bez szczegółowego dopytania wydawców chyba jednak się nie obejdzie, choć i tu nie wiem, czy uzyskam szczere odpowiedzi.
Wracając do pierwszej obserwacji – to nowa usługa amazon.com – kindle unlimited. Niestety niedostępna jeszcze w Polsce.
Za 10 dolarów miesięcznie otrzymamy dostęp do nieskończonej ilości książek i audiobooków. Świadomie użyłem słowa „nieskończonej”, choć udostępnionych zostanie „tylko” 600 tysięcy książek, bo nawet, gdybyśmy czytali po jednej książce dziennie, to nie będziemy w stanie wszystkich przeczytać do końca życia.
Wydaje się, że przy takiej cenie kindle unlimited ma duże szanse powodzenia jako usługa masowa. Dla mnie, jako klienta, jest to bardzo atrakcyjna wiadomość – pozwoli mi zaoszczędzić! Przy obecnych cenach książek nawet znacznie! Jednocześnie usługa oferuje mi dostęp do praktycznie nieskończonej biblioteki w dowolnym miejscu na Ziemi. W moim indywidualnym przypadku, może to mieć znaczący wpływ na przyszłą decyzję lifestyle choice – szczególnie co do lokalizacji.
Teraz jednak próbuję rozgryźć konsekwencje wprowadzenia nowej usługi w kontekście polityki cenowej i decyzji strategicznych. Pytania, które sobie teraz stawiam i na które będę usiłował znaleźć odpowiedzi to:
1. Usługa biblioteczna Amazona będzie stanowić naturalny substytut dla zakupu książek na kindle – czy nie nastąpi kanibalizacja przychodów z tego tytułu? To wszak usługa z charakteru „disruptive innovation„.
2. Amazon zarabia jako pośrednik – obecnie tylko prowizję od sprzedanych egzemplarzy. W nowej usłudze będzie zarabiał miesięczny abonament. Jeśli dobrze zrozumiałem zasady wdrożenia tej usługi, będą kupować prawo do książki tylko w momencie, gdy czytelnik przeczyta więcej niż 1/3 treści. Ewentualny kanibalizm sprzedaży książek na kindle dotknie tylko wydawców – jak zareagują z polityką cenową? Czy zobaczymy zjawisko podobne do książek dla studentów?
3. Jak ta usługa wpłynie na nasze zachowania jako klientów? Czy będziemy czytać więcej? Czy odejdziemy zupełnie od książek? A może nie wpłynie to na nasze nawyki czytelnicze?
4. Jak analizy Big Data wpływają na zmianę polityki cenowej? Czy decyzje cenowe producentów są racjonalne? Co nas czeka w tym obszarze w przyszłości?
5. Big Data, czy lepsze zrozumienie mechanizmów psychologicznych i socjologicznych? To pierwsze zakłada niewiedzę w odniesieniu do pytania dlaczego? Jeśli będziemy chcieli stosować cenotwórstwo o oparciu o drugie, bardziej naukowe podejście, to rodzi się pytanie, czy aby na pewno rozumiemy lepiej te mechanizmy?
I takich pytań rodzi się jeszcze wiele. Przypomina mi się rok 1992, gdy projektowaliśmy moduł 2 studium zarządzania finansami. Wtedy zarządzanie polityką cenową wydawało się znacznie prostsze i jeśli dobrze pamiętam, materiały nie zajmowały więcej niż 10 stron A4. Dziś można pisać całe książki w tym zakresie, a i tak wiele obszarów pozostanie owianych tajemnicą niewiedzy. W programie podyplomowego studium zarządzania finansami przedsiębiorstw sprzed 20 lat cenom poświęciliśmy tylko 1,5 godziny zajęć. Reszta modułu prowadzona była z perspektywy księgowej.
Jak co kwartał opada mi szczęka, gdy analizuję sprawozdania finansowe w pewnych sektorach. Firmy zatracają się w pogoni za nowymi klientami i zapominają o kilku ważnych rzeczach. Jedną z tych rzeczy jest zysk na klienta, po uwzględnieniu kosztów pozyskania. W wielu branżach wygląda to mniej więcej tak:
Firmy zamiast dbać o starych klientów, zamiast obniżyć nieco swoje zyski by premiować lojalność, próbują doić klienta ile wlezie (farmerzy!). Klienci się nieco wnerwiają i odchodzą do tańszej konkurencji. Oferty dla nowo-pozyskiwanych klientów są bowiem znacznie atrakcyjniejsze (myśliwi!).
Bawi mnie trochę, gdy szefowie firm próbują potem zaprezentować dane jak na wykresie: „Straciliśmy co prawda parę milionów klientów, ale udało się nam pozyskać kilka tysięcy nowych!”
A potem szybko dodają – Konsekwentnie realizujemy program restrukturyzacji i cięcia kosztów. Łącznie udało się nam zredukować „headcount” o kilka- kilkanaście procent w minionym kwartale i zysk pozostanie na porównywalnym poziomie do roku ubiegłego…
I wracają do dojenia starych i poszukiwania nowych… za kwartał powiedzą to samo w trakcie prezentacji…
Podjąłem dziś rano pewną przełomową decyzję i nagle… wszystko zaczyna układać się w logiczną całość. Tak jakby wszystko miało do tej decyzji prowadzić…
Począwszy od wyjętej ze skrzynki broszury Avisa, z której pochodzi mapa, poprzez Talks@Google „What is Success”, po inne fajne pomysły, które wygenerowały się niejako komplementarnie. Totalna serendypia.
Najlepszy cytat z wystąpienia Richarda Shella:
It’s OK not to know. It’s OK to be uncertain. In fact, that uncertainty is probably the source – the seed – of the best things that you’ll ever do.
„Można przyznać, że się czegoś nie wie. Niepewność też jest OK. W gruncie rzeczy ta niepewność jest prawdopodobnie źródłem – nasieniem – najlepszych rzeczy jakie kiedykolwiek zrobisz .”
Podoba mi się to stwierdzenie. Przypomina mi o momentach największej niepewności – jak choćby o emigracji z Polski. Wyjeżdżałem w pośpiechu i bez znaczka Orbisu w paszporcie. Nie byłem nawet pewien, czy uda mi się przekroczyć granicę. Nie wiedziałem, gdzie wyląduję i co mnie będzie tam czekać. Pieniędzy miałem na miesiąc skromnej egzystencji. Ale wtedy nie myślałem nawet o niepewności. Byłem młody i pewny siebie. Wiedziałem, że jakoś sobie poradzę i że cokolwiek bym nie zrobił, będzie lepiej.
Potem podobna niepewność podczas decyzji o powrocie do Polski. W czasie podejmowania, decyzja wydawała się nielogiczna i nieracjonalna. Była co prawda „ubezpieczona” – w każdej chwili mogliśmy powrócić do Wielkiej Brytanii, ale tym razem była to decyzja zbiorowa – moja i mojej żony. Nasze dochody spadły, ale jakość życia wrosła. Pierwsze lata przemian systemowych w Polsce obfitowały w wiele niedogodności, ale te przeważone zostały przez nowe przyjaźnie i radość z pracy. Wiele rzeczy trzeba było się uczyć na nowo i nie było czasu na malkontenctwo.
Potem, gdy już się nam życie w Polsce ustabilizowało, przyszła rezygnacja z pracy na etacie by założyć własną firmę. Totalna niepewność, czy uda się wygenerować przychody. Zmiany przepisów jak w kolejce górskiej. Na początku lat 90-tych w kalendarzu trzeba było odznaczyć ustawowe terminy 5, 10, 15, 20 i potem 25 po wprowadzeniu VAT. Każdemu z nich towarzyszyła niepewność, bo US wzywał wtedy telegramami.
Kolejnych okresów niepewności dostarczyły wyzwania, co do których nie miałem pewności czy podołam. Tu przypomina mi się jazda na pierwsze zajęcia z „Corporate Finance” na studiach MBA. W grupie miałem wtedy menedżerów, którzy dla każdego wykładowcy mogli stanowić wyzwanie. Jak mi powiedziano, mój poprzednik został wyproszony z zajęć – usłyszał, że nie ma pojęcia o tym o czym mówi i grupa postanowiła nie marnować swojego cennego czasu.
Była niepewność, było ryzyko i był fun.
Ostatnie 10 lat było w gruncie rzeczy pozbawione niepewności. Raz było lepiej, raz było gorzej, ale cykliczność można było ubrać w pewne ramy. Rzeczywistość była przewidywalna i dość normalna. Dziś rano postanowiłem to zmienić. Wyruszam w nową podróż. Nie wiem gdzie mnie droga zawiedzie i jak ta przygoda się skończy. Czeka mnie duża niepewność. Ale projekt rusza.
Na samą myśl o mojej porannej decyzji czuję się o 20 lat młodszy!
Przypomniała mi się podróż po Polsce, którą odbyłem w 1995 roku. Odwiedzałem wtedy przedsiębiorstwa biorące udział w PPP, czyli w programie powszechnej prywatyzacji. Podróż była męcząca – codziennie w innym mieście, codziennie w dwóch innych firmach. Wieczorami, w hotelach, próbowałem na bieżąco opisać wrażenia, przeanalizować bilanse i rachunki wyników, wycenić i ocenić firmy. Mieliśmy wtedy proste, dwustronicowe formatki, na których trzeba było podsumować wyniki analiz.
Co tydzień wysyłaliśmy te sprawozdania faksem, robiąc do tego tabele (alfabetyczną, według wielkości sprzedaży, według wielkości zysku, według wyceny i oceny punktowej). Potem, podczas doboru spółek do portfeli NFI firmy zarządzające nie skorzystały z naszych analiz. Z braku czasu, podczas alokacji spółek, zakończyło się selekcją od najwyższej wartości aktywów. To już jednak jest inna bajka – wtedy myślałem, że była to najgłupsza decyzja; potem zrozumiałem, że w długim okresie nie miało to większego znaczenia.
Pamiętam, że praca ta nie była tak dobrze płatna jak inne rzeczy, które mogłem robić w tym czasie. Dała mi jednak bezcenne doświadczenie. Doświadczenie, które procentowało przez kolejną dekadę. Teraz już nie pamiętam większości tych firm. Wielu już nie ma – nie przetrwały na rynku i nie dostosowały się wystarczająco szybko do nowej rzeczywistości. Pozostały jednak historie, które powstały w trakcie tej podróży. Służyły one jako ilustracje, które zapewne pozostaną w pamięci uczestników moich szkoleń. Ilustracje pozytywne i negatywne – czasem drastyczne, czasem karykaturalne. Niekiedy romantyczne i poetyckie, innymi razy…
Myślałem kiedyś, by odbyć taką samą podróż raz jeszcze. Chciałem skonfrontować moje prognozy sprzed lat z tym co bym zastał na miejscu. Doszedłem jednak do wniosku, że nie byłaby to zbyt optymistyczna wędrówka. Zmieniłem więc założenia.
Teraz pojadę w Polskę z nieco innym celem. Będę spotykał się z przedsiębiorcami, którzy chcą przeskoczyć na następny poziom w rozwoju swoich biznesów. Nie wiem kim będą. Nie wiem jakie firmy prowadzą ani czym się zajmują. Nie wiem jakie będą mieli oczekiwania. Nie wiem, czy zrobić te szkolenia teatralnie i z przytupem, czy też „low-key”, na roboczo i na luzie. Nie wiem, czy zarobię cokolwiek na tym projekcie, czy będę musiał do niego dołożyć – niepewność jest duża, ale jest to powrót do podstaw. Jest to wejście w nowy dla mnie świat startupów, mikrobiznesów i segmentu SME.
Jednocześnie jest to odejście od korporacyjnego świata. Odejście od modelu mentalnego, w którym ryzyko finansowe można wyeliminować poprzez sprzedaż CDS-ów, derywatów i innych instrumentów. Od świata, gdzie podwojenie udziału w rynku wymaga kilku prostych decyzji (np. kupić albo wyeliminować konkurencję). Jest to odejście od korporacyjnych procedur, od uzgodnionych i zaaprobowanych slajdów, od przewidywalnych, znormalizowanych oczekiwań. Ale jest też radość z tworzenia nowych wartości. Radość na te spotkania. Radość z poznawania nowych ludzi i z pracy z nowymi grupami.
W podtekście będzie też moja walka z postawą ukierunkowaną na programy unijne i różnego rodzaju fundusze pomocowe. Powody ku temu są dwa:
Ukierunkowanie – pieniądze z funduszy europejskich uczą jak pisać wnioski a nie jak budować biznes
Stan umysłu – wymaga, by zrozumieć różnicę w stanie emocjonalnym po osiągnięciu sukcesu. Musimy zrozumieć co czuje kulturysta, który wyrzeźbił swoje ciało naturalnie a co czuje jego kolega, który osiągnął to na sterydach. Albo co dzieje się w umyśle kolarza, który wygrał Tour de France dzięki wytrenowaniu, a nie dzięki EPO i tonie chemii. Albo w umyśle alpinisty, który zdobył Everest sam w porównaniu do klienta, który został na szczyt wciągnięty przez przewodników i Szerpów.
I tyle na razie o tym projekcie. Podróż rozpoczynam wkrótce
Dziś na Nasdaq debiutuje firma GoPro. Przyglądam się, bo to kolejny ciekawy przypadek do wyceny. Niestety, z moim wieloletnim doświadczeniem, nie daję rady w zrozumieniu jak wyceniono wartość akcji na IPO.
W skrócie przypomnę, że istnieje jeden prosty model wyceny pod IPO. Możemy spierać się o drobiazgi, ale model jest taki sam dla wszystkich. Zależy od dwóch czynników: 1) od danych historycznych i 2) od opowieści zarządu, na bazie której będziemy mogli zbudować prognozę przepływów.
Historia dla GoPro jest znana – 10 lat funkcjonowania, 3 modele kamer z różnymi dodatkami i rosnąca dynamika sprzedaży w ostatnich dwóch latach. Firma projektuje sprzęt w USA i produkuje w Chinach – pomimo znacznych nakładów na badania i rozwój, nie odkrywa już Ameryki. Co więcej, dopóki GoPro funkcjonowało w niszy, dopóty było niewiele konkurencji i marże utrzymywały się na wysokim poziomie. Teraz, gdy stosuje strategię masową – sprzedaż przez sieci supermarketów z elektroniką – marże spadną drastycznie.
Pomijam już fakt, że w pierwszym kwartale 2014 sprzedaż była niższa niż rok wcześniej, bo firma miała jakieś problemy produkcyjne, a zysk kwartał do kwartału spadł o 55%. Bazując tylko na danych historycznych za pełne lata, nie widzę możliwości, by firma była warta 3 miliardy dolarów. W dużym zaokrągleniu, dałoby to firmie wskaźnik P/E (Cena/zysk) na poziomie ponad 30. 30 lat oczekiwania na zwrot inwestycji z zysku, w przypadku firmy produkcyjnej w żaden sposób mi się nie składa. Przeszkadza mi zarówno doświadczenie, jak i zdrowy rozsądek.
Podobne chyba problemy mieli ludzie wyceniający firmę pod IPO, bo tu wchodzi do gry opowieść zarządu. Otóż firma będzie od teraz firmą medialną – mają swoje kanały na FB, na Twitterze i na YouTube, mają 2.5 roku wideo oddanego przez użytkowników i teraz zaczną to monetyzować. I tu, dzięki takiej opowieści i takiej strategii, można uzasadnić każdy poziom wyceny. Zastanawia mnie dlaczego akurat wybrali 3 miliardy a nie 30, ale to już inna bajka. Czekamy na otwarcie!
A tu opowieść:
Według prezesa marka jest marką medialną a nie marką producenta sprzętu. Kupujemy marzenia.
Bruce Henderson i Michael Porter z pewnością należą do elitarnego grona osób, które miały największy wpływ na tworzenie strategii przez globalne korporacje w ostatnich dekadach XX wieku. Znani są z dwóch najbardziej znanych narzędzi strategicznych: Henderson z matrycy BCG, a Porter z modelu 5 sił
Okazuje się, że w xxi wieku również odgrywać będą znaczącą rolę w tworzeniu strategii – co prawda przez nieco inne narzędzia, ale też z ubiegłego wieku. Daje do myślenia.