Planowane starzenie się produktu

Planned obsolescence, czy też czasem proces określany jako design to fail, to nic innego, jak takie projektowanie produktów, by szybko traciły przydatność, użyteczność czy choćby atrakcyjność.

a policy of producing consumer goods that rapidly become obsolete and so require replacing, achieved by frequent changes in design, termination of the supply of spare parts, and the use of nondurable materials.

W tym miesiącu musiałem – w związku z tym zjawiskiem – wymienić:

  1. dwu- i cztero- miesięczny dysk twardy (oba odmówiły współpracy, choć jeszcze na gwarancji!), w obu szwankowały styki do kabla usb;
  2. zasilacz do MacBooka – Apple ma chyba specjalną politykę, by w zasilaczach psuły się końcówki. Trzeba co jakiś czas wymienić cały zasilacz za 350 zł;
  3. notebooka windowsowego – ekran odmówił posłuszeństwa po dwóch latach użytkowania;
  4. iPada – odmawia czytania karty SIM – dziwne, że zaczął odmawiać zaraz po wypuszczeniu nowego modelu – najpierw, powoli i chwilowo, ustępując po resetach, a teraz już permanentnie;
  5. prezentera – w starym po roku przestały funkcjonować styki, a robienie prezentacji bez tego urządzenia jest po prostu nieprofesjonalne;
  6. dwie pary butów biegowych Asicsa – jedne rozpadły się po ok. 100 km – niestety Sklep Biegowy reklamacji nie mógł przyjąć, bo ekspert uznał, że cholewka rozpadła się z winy zbytniego użytkowania; drugie ucierpiały w ten sam sposób choć po ponad tysiącu km;
  7. dwóch par okularów – Pani w Vision Express stwierdziła, że to przecież naturalne, bo kupowałem je aż dwa lata temu i mogę sobie wykupić ubezpieczenie okularów za 100 zł rocznie – mnie zadziwiło, że oprawki rozpadły się w tym samym czasie.

Nie wspomnę już o tym, że samochód po każdorazowym włączeniu silnika sugeruje mi, że właściwie jest już do wymiany…

Wygląda na to, że z tym zjawiskiem musimy nauczyć się żyć i zaakceptować fakt, że cykl życia produktu jest coraz krótszy…

Gdyby ktoś zechciał pogłębić ten temat, polecam obejrzenie filmu o spisku producentów żarówek (do znalezienia na YouTube).

Dawid i Goliat

Malcolm Gladwell napisał niedawno książkę pod takim tytułem, a ja właśnie poznałem polskiego Dawida. Goliatem w tym konkretnym przypadku była wielka amerykańska korporacja, wspierana przez globalny bank i największą kancelarię prawną. Nasz Dawid Goliatowi głowy nie odciął, ale korporacja padła chwilę później. Bank też miał swoje problemy, a z kancelarii odeszli partnerzy, gdy tylko skończyły się duże zlecenia związane z rynkiem nieruchomości i pakowaniem kredytów hipotecznych. Ale do rzeczy, bo historia jest przednia.

Dawid to człowiek prosty, bez wykształcenia, trochę taki chłopek-roztropek. W latach 70-tych wyjechał do USA by zarobić. Pojechał w ciemno, bez znajomości języka i za pożyczone pieniądze. Jak opowiada, zaczął pracę przy azbeście, bo dobrze płatna. Chciał jak najszybciej zebrać kapitał, wrócić do kraju i na ojcowiźnie otworzyć pieczarkarnię. Pieczarki, to wtedy był biznes! Sąsiad otworzył i po pół roku pobudował nowy dom i kupił Mercedesa.

Z hodowli pieczarek nic jednak nie wyszło. W Polsce wprowadzono stan wojenny, a on nauczył się trochę języka, zalegalizował swój pobyt i otworzył własną firmę. Na początku sprzątanie, proste prace budowlane, remontowe, a potem deweloperka. Po kilkunastu latach ciężkiej pracy budował już piękne domy i zaczął się przymierzać do budowy całych osiedli.  Z tego właśnie okresu pochodzi nasza dzisiejsza przypowieść.

Otóż dowiedział się, że największa amerykańska firma deweloperska zainteresowała się pewnym terenem pod super luksusowe osiedle. Mieli jednak problem z zakupem ziemi, bo stan prawny terenu był niejasny. Od lat dwa zwaśnione rody walczyły bezskutecznie po sądach o tytuł do nieruchomości. Do tego w tle romans niczym Romeo i Julia Szekspira. Rodziny obrażone, zacietrzewione i spłukane – sądy przecież kosztują. I jedni i drudzy chcieli sprzedać. Nie było tylko wiadomo, kto ma do tego prawo.

Amerykańska korporacja zatrudniła największą kancelarię by rozwikłać komu złożyć ofertę zakupu. Hordy prawników nie mogły rozwikłać do którego rodu ziemia należy. Nasz Dawid był zainteresowany, bo liczył, że dostanie duże zlecenie na prace budowlane. Miał nadzieję, że dzięki temu będzie mógł w końcu zakupić inny teren pod swoje pierwsze duże osiedle. Tu jednak nici… Sprawa się przeciąga i przeciąga.

W końcu zdenerwował się nieco, poszedł porozmawiać z każdym z rodów z osobna. Jak mówi, dość szybko się zorientował, że może sam rozwikłać ten gordyjski węzeł, z którym nie dawali rady prawnicy, bankierzy i profesjonalni menedżerowie.

Co zrobił nasz Dawid?

Kupił teren podwójnie – niezależnie i od każdego z rodów. Jak mówi, cena była niewielka, bo każdy z rodów zakładał, że ziemia obciążona jest ryzykiem i przyszłymi kosztami procesów. Następnie, jako właściciel obu spornych tytułów wycofał wzajemne pozwy i za kilka tysięcy dolarów zainwestowane w prawnika podnajmującego na swoją kancelarię piwnicę w chińskiej restauracji wyczyścił tytuły prawne do nieruchomości. Potem sprzedał ją wielkiej korporacji i w ten sposób zarobił kilkadziesiąt milionów dolarów.

Mając tyle pieniędzy postanowił też odsprzedać swój biznes budowlany – biorąc pod uwagę kontrakt na budowę luksusowego osiedla, ten biznes również udało mu się spieniężyć za kilkanaście milionów zielonych.

Dawid postanowił wrócić do Polski i zainwestować w stadninę i pieczarkarnię. Okazało się bowiem, że przez lata rozłąki z ojczyzną, końskie gówno nabrało na wartości i w tej chwili stanowi największy składnik kosztów przy hodowli pieczarek. Po powrocie kilka lat się rozglądał, doszedł jednak do wniosku, że w kraju nad Wisłą już nie chce mieszkać, że zbyt jest to dla niego stresujące, że przepisy nieludzkie, politycy niemądrzy a ludzie zawistni. Kupił jakieś duże tereny w Nowej Zelandii i tam się właśnie przenosi.

To taka historia na weekend.

Przyjemne i niepokojące

Zauważyłem dziś dwie rzeczy, które budzą mój kreatywny niepokój w jednym z obszarów moich zawodowych zainteresowań – w polityce cenowej. Oba przykłady dotyczą amazon.com. Pierwszy jest prawdopodobnie skutkiem decyzji podjętej w oparciu o Big Data i algorytmy przewidujące nasze zachowania. Drugi sprawia mi pewien kłopot, bo wydaje się bez żadnego logicznego uzasadnienia. Chodzi o ceny książek akademickich (vide ilustracja powyżej). Uzasadnienia mogę się tylko domyślać – chodzi zapewne o politykę koszt+, przy pełnym budżetowaniu kosztów i spadających nakładach. W kontekście strategicznym i w odniesieniu do rynku docelowego – to uzasadnienie wydaje się tracić całkowicie logikę. Bez szczegółowego dopytania wydawców chyba jednak się nie obejdzie, choć i tu nie wiem, czy uzyskam szczere odpowiedzi.

Wracając do pierwszej obserwacji – to nowa usługa amazon.com – kindle unlimited. Niestety niedostępna jeszcze w Polsce.

amazon kindle unlimited

Za 10 dolarów miesięcznie otrzymamy dostęp do nieskończonej ilości książek i audiobooków. Świadomie użyłem słowa „nieskończonej”, choć udostępnionych zostanie „tylko” 600 tysięcy książek, bo nawet, gdybyśmy czytali po jednej książce dziennie, to nie będziemy w stanie wszystkich przeczytać do końca życia.

Wydaje się, że przy takiej cenie kindle unlimited ma duże szanse powodzenia jako usługa masowa. Dla mnie, jako klienta, jest to bardzo atrakcyjna wiadomość – pozwoli mi zaoszczędzić! Przy obecnych cenach książek nawet znacznie! Jednocześnie usługa oferuje mi dostęp do praktycznie nieskończonej biblioteki w dowolnym miejscu na Ziemi. W moim indywidualnym przypadku, może to mieć znaczący wpływ na przyszłą decyzję lifestyle choice – szczególnie co do lokalizacji.

Teraz jednak próbuję rozgryźć konsekwencje wprowadzenia nowej usługi w kontekście polityki cenowej i decyzji strategicznych. Pytania, które sobie teraz stawiam i na które będę usiłował znaleźć odpowiedzi to:

1. Usługa biblioteczna Amazona będzie stanowić naturalny substytut dla zakupu książek na kindle – czy nie nastąpi kanibalizacja przychodów z tego tytułu? To wszak usługa z charakteru „disruptive innovation„.

2. Amazon zarabia jako pośrednik – obecnie tylko prowizję od sprzedanych egzemplarzy. W nowej usłudze będzie zarabiał miesięczny abonament. Jeśli dobrze zrozumiałem zasady wdrożenia tej usługi, będą kupować prawo do książki tylko w momencie, gdy czytelnik przeczyta więcej niż 1/3 treści. Ewentualny kanibalizm sprzedaży książek na kindle dotknie tylko wydawców – jak zareagują z polityką cenową? Czy zobaczymy zjawisko podobne do książek dla studentów?

Ceny książek akademickich 2014

3. Jak ta usługa wpłynie na nasze zachowania jako klientów? Czy będziemy czytać więcej? Czy odejdziemy zupełnie od książek? A może nie wpłynie to na nasze nawyki czytelnicze?

4. Jak analizy Big Data wpływają na zmianę polityki cenowej? Czy decyzje cenowe producentów są racjonalne? Co nas czeka w tym obszarze w przyszłości?

5. Big Data, czy lepsze zrozumienie mechanizmów psychologicznych i socjologicznych? To pierwsze zakłada niewiedzę w odniesieniu do pytania dlaczego? Jeśli będziemy chcieli stosować cenotwórstwo o oparciu o drugie, bardziej naukowe podejście, to rodzi się pytanie, czy aby na pewno rozumiemy lepiej te mechanizmy?

I takich pytań rodzi się jeszcze wiele. Przypomina mi się rok 1992, gdy projektowaliśmy moduł 2 studium zarządzania finansami. Wtedy zarządzanie polityką cenową wydawało się znacznie prostsze i jeśli dobrze pamiętam, materiały nie zajmowały więcej niż 10 stron A4. Dziś można pisać całe książki w tym zakresie, a i tak wiele obszarów pozostanie owianych tajemnicą niewiedzy. W programie podyplomowego studium zarządzania finansami przedsiębiorstw sprzed 20 lat cenom poświęciliśmy tylko 1,5 godziny zajęć. Reszta modułu prowadzona była z perspektywy księgowej.

Program modul 3 ZFP 1994

 

Czytaj dalej