Cytat z opinii eksperta:
Możliwość zakwalifikowania do kosztów uzyskania przychodów każdego wydatku, ponoszonego w związku z prowadzoną działalnością gospodarczą, należy rozpatrywać w świetle przesłanek zawartych w art. 22 ust. 1 updof i art. 15 ust. 1 updop.
Z zawartej w tych przepisach definicji kosztu uzyskania przychodu wynika, że warunkiem zaliczenia określonego wydatku do kosztów podatkowych jest zaistnienie związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy poniesieniem danego wydatku (kosztu) a przychodem. Związek ten musi polegać na tym, że poniesienie tego wydatku albo faktycznie ma, albo przynajmniej potencjalnie może mieć wpływ na powstanie przychodu lub zwiększenie jego wysokości, lub też na zachowanie albo zabezpieczenie źródła przychodów. Ponadto, poniesienie wydatku musi znajdować gospodarcze uzasadnienie, które trzeba oceniać na podstawie racjonalnych i obiektywnych kryteriów.
Jednocześnie określony wydatek nie może być wymieniony odpowiednio w art. 23 updof i art. 16 ust. 1 updop, zawierającym katalog wydatków i kosztów, które niezależnie od celu ich poniesienia, w żadnych okolicznościach nie są uważane za koszty uzyskania przychodu.
Równie dobrze ekspert mógł napisać: „masło jest masłem, jeśli zrobione jest z masła – masłem nie jest jeśli nim nie jest” Wygląda na to, że cały wysiłek edukacji (szkoła, gimnazjum, liceum, uniwersytet, aplikacja, kursy dokształcające) poszedł na to, by sformułować masło maślane w taki sposób, by dla postronnych wydawało się, że ma to jakiś głębszy sens. Zapewne większość ludzi dojdzie do wniosku, że trzeba zatrudnić jakiegoś super wykształconego specjalistę, który powie że jakiś określony wydatek jest kosztem podatkowym albo nim nie jest.
Gdy George Orwell pisał powieść „1984”, stworzył założenia dla nowomowy – odsyłam do książki (odnośnik do darmowej e-książki w j. angielskim w różnych formatach), bądź choćby do definicji w wikipedii: http://pl.wikipedia.org/wiki/Nowomowa. Orwell postawił bardzo prawdziwą hipotezę, że przez eliminację niepożądanych słów można będzie manipulować zachowaniem społeczeństwa.
W zasadzie, Orwell nie odkrył Ameryki. Wpiszcie do wyszukiwarki „na początku było słowo” (Dla leniwych tutaj) i zobaczcie jak trudno jest zrozumieć ten fragment Ewangelii wg. św. Jana:
Na początku było Słowo
a Słowo było u Boga,
i Bogiem było Słowo.
Ono było na początku u Boga.
Wszystko przez Nie się stało,
a bez Niego nic się nie stało,
co się stało.
W Nim było życie,
a życie było światłością ludzi,
a światłość w ciemności świeci
i ciemność jej nie ogarnęła.
Nawet z perspektywy ateisty, zrozumienie znaczenia powyższego cytatu jest niesłychanie istotne. Odpowiednia selekcja słów ma moc sprawczą. W różnych kontekstach.
Zasób słownictwa determinuje nasz los.
Na rozmowie kwalifikacyjnej od naszego słownictwa zależeć będzie czy ocenią nas jako osobę wykształconą czy też jako idiotę. Polecam „Pygmalion” (w linku darmowy e-book w j. ang). Tym razem równie gorąco polecam film, szczególnie tym co na Wyspach . Poniżej dwie wersje – przedwojenna i ta, którą uwielbiam – Educating Rita z Michaelem Cainem.
Educating Rita jest w kilku częściach, poniżej tylko link do cz. 1:
Jeśli ktoś doczytał jeszcze do tego momentu, to powinienem polecić jeszcze nasz polski odpowiednik – komedia E=mc2. Ta rekomendacja tak dla równowagi, bo film widziałem już dawno i tylko raz, a jak wiadomo wspomnienia z czasem rozjeżdżają się z rzeczywistością.
W PRL-u mieliśmy nowomowę, choć daleką od założeń Orwella – chodziło raczej o czystość językową i o wyeliminowanie obcych zapożyczeń. Mieliśmy więc „zwis męski” zamiast krawata. Potem pojawił się trend uszlachetniania stanowisk pracy i tak zamiast „sprzątaczki” pojawiła się pani „konserwator podłóg”, zamiast „hydraulika” pojawił się pan „instalator”.
I tak mógłbym kontynuować jeszcze o rozwoju slangów zawodowych, gdzie w „targecie aktakujemy górny kwartyl”, ale pozwólcie, że zakończę nostalgicznie, o umiejętności kontaktu z klientem. System się niby diametralnie zmienił, a czasem mam wrażenie, że dla niektórych grup zawodowych nic się nie zmieniło:
Nasz system podatkowy już dawno osiągnął granicę absurdu, więc i różne interpretacje podatkowe często również brzmią absurdalnie.
No jakoś musiał ekspert napisać, że kosztem uzyskania przychodu jest prawie każdy koszt oprócz, np. płatności podatku dochodowego. Naprawdę gorsze bełkoty widziałem od doradców podatkowych 🙂
Wiesz, najgorsze jest to, że częstotliwość bełkotu się zwiększa. Kiedyś, jeszcze za czasów moich studiów, uczono nas, że reguły prawne powinny być pisane tak, by każdy mógł je zrozumieć. W UK była cała grupa specjalistów od pisania ustaw i wyglądało na to, że w połączeniu z inteligencją sędziów stanowiących precedensy prawo stanie się bardziej przejrzyste i zrozumiałe.
Z drugiej strony jednak pojawiła się Bruksela i tendencja do tego, by jakoś na procesie prawa zarobić – choć nikt otwarcie tego nie przyznaje! I dlatego mamy takie wymyślne konstrukcje jak ślimak, zdefiniowany jako ryba!
No to powiem szczerze, że zgadzam się zą konkluzją w Twym wpisie jak i komentarzu. Co do slimaka i ryby to nigdy nie znalazłem przepisów, na potrzebę których ślimak miałby być rybą, a wszystkie angielskojęzyczne serwisy (zresztą było ich dosłownie kilka) powoływały się na newsy z Polski (albo newsy powołujące się na newsy z Polski). To było oryginalne źródło informacji http://www.dziennikbaltycki.pl/wiadomosci/216635,pomorze-decyzja-ue-slimak-to-ryba,id,t.html (starszego wówczas nie znalazłem). A wygląda raczej na niezły trolling – „komentuje Zbigniew Błaszkowski, dyrektor Szkoły Podstawowej w Niezabyszewie pod Bytowem”.
Jeśli to jednak zbyt wiele i potrzeba unijnych absurdów jest zbyt wielka: rzeczywiście na potrzeby jednej z dyrektyw marchewka jest uznawana jako owoc (takoż bodaj rabarbar). Chociaż w sumie nie widzę nic absurdalnego w stwierdzeniu: wszystkie przepisy tej dyrektywy odnoszące się do owoców odnoszą się też do marchewki na potrzeby produkcji dżemów. Absurdalne byłoby, gdyby powtórzyli wszystkie przepisy dla marchewki.
Wiesz, klasyfikacja ze ślimakiem i rybą jakoś utkwiła mi w pamięci, choć nie pomnę gdzie o tym po raz pierwszy słyszałem. Ale gdybyś dobrze poszukał to zapewne znajdziesz więcej absurdów.
Jakieś 10 lat temu była pozycja w taryfikatorze celnym jako „ropa lekka” – cóż, pojęcie funkcjonuje, tyle że tu ktoś się pomylił przy określeniu ciężaru gatunkowego – okazuje się, że Ci którzy o tym wiedzieli importowali benzyny (bez dodatków!) jako ropę lekką. Stąd w późniejszej aferze paliwowej pojawił się kontekst mieszania, bo trzeba było gdzieś dodać pakiet dodatków by benzyna stała się prawdziwą benzyną…