Wczorajszy dzień spędziliśmy na konferencji „Głęboko czujemy wspólnotę naszych losów”.
Z jednej strony – trzydziesta rocznica pierwszego zjazdu „Solidarności”, od którego zaczęło się rozmontowywanie sowieckiego imperium. Z drugiej strony wśród uczestników – rewolucjoniści z Tunezji i Egiptu, którzy w trakcie tygodniowej wizyty studyjnej poznawali historię naszej demokratycznej ścieżki.
Uderzyło mnie kilka rzeczy:
1) Demonstracje w Tunezji i Egipcie określone zostały mianem „Facebookowej rewolucji”. Błędnie, bo jeden z organizatorów wyraźnie stwierdził, że Facebook usuwał ich strony i cenzurował treści. W zasadzie była to bardziej Twitterowa rewolucja. Cóż, zachodnie media zrobiły jednak reklamę firmie Zuckerberga.
2) Rewolucje niby się odbyły, ale poza odsunięciem dyktatorów – niewiele się zmieniło. W Tunezji jest teraz co prawda 120 partii politycznych, ale nie ma żadnego lidera, który wytyczyłby jeden, unifikujący kierunek. W Egipcie też jakby brak jednolitego podejścia. Nikt nie wie, w którym kierunku nastąpią zmiany.
3) Jedna z uczestniczek panelu powiedziała słowa, które bolą przez to, że są tak bardzo prawdziwe – Tunezyjczycy znają doskonale kulturę europejską. My natomiast wiemy bardzo niewiele o ich kulturze. Staramy się im doradzać, nie próbując ich zrozumieć.
4) Napuszenie wielu osób, które znałem 20 lat temu, a którym przez ostatnie lata władza uderzyła do głowy. Kiedyś otwarte, dziś zabetonowane.