Dlaczego wspólna europejska waluta znajduje się obecnie w kryzysie?
Powód widać jak na dłoni na slajdzie powyżej.
I być może dlatego Martin Wolf, główny komentator ekonomiczny w Financial Times, napisał wczoraj:
„If policymakers had understood two decades ago what they know now, they would never have launched the single currency. Only fear of the consequences of a break-up is now keeping it together. The question is whether that will be enough. I suspect the answer is, no”.
W tłumaczeniu na polski oznacza to:
„Gdyby politycy zrozumieli dwie dekady temu to, co wiedzą dziś, nigdy nie wprowadzili by wspólnej waluty. Tylko strach przed konsekwencjami powrotu do walut lokalnych utrzymuje teraz wspólną walutę. Pytanie, czy to wystarczy? Podejrzewam, że odpowiedź brzmi – nie”.
Podzielam jego obawę. Pisałem już zresztą kilkakrotnie, że żadne ze skutecznych rozwiązań nie jest „politycznie akceptowalne”. Rozwiązania są bowiem dwa:
- wracamy do walut lokalnych i pozwalamy by rynek sam wycenił ich wartość
- bronimy euro, ale poprzez wprowadzenie europejskiego rządu centralnego i wspólnej polityki – sejmy i parlamenty państw członkowskich powinny wtedy zostać rozwiązane, a rządy mogłyby by pełnić funkcje co najwyżej wojewodów.
Żadne z tych rozwiązań nie wydaje się obecnie możliwe do wdrożenia. Po dwóch latach kryzysowych spotkań i szczytów, politykom udawało się tylko wypracować wspólne komunikaty – że co prawda się jeszcze nie zgadzają, ale zgodzili się, by się zgodzić – w przyszłości.
W międzyczasie, rynki finansowe przeżywają „bi-polar disorder”, z dnia na dzień popadając w skrajności – z euforii w kataklizm i odwrotnie. Długo takiego stanu chorobowego nikt nie będzie w stanie tolerować i na tym polega tragedia Europy.
relacja dłigu do PKB jest zwyczajnie nędznym wskaźnikiem. Przede wszystkim nie mówi nic o strukturze zadłużenia – Japonia zadłużona jest u swoich obywateli. USA tylko w dolarach. Percepcja ma znaczenie tylko wtedy, gdy kraj misi często rolować zadłużenie i to u obcych (nie będących bazą podatkową).
Kraj wystawia się na ryzyko percepcji gdy zadłuża się za granicą, w nieswojej walucie, na konsupcję a nie inwestycje.
Sylwek, masz absolutną rację, ale od czegoś zacząć trzeba.
Przy analizie ryzyka kredytowego, jednym z głównych czynników wpływających na przyznanie limitu jest zdolność do obsługi zadłużenia (niezależnie od tego kto finansuje!).
By to obliczyć trzeba zacząć od przychodów, pomniejszyć o wydatki i przerobić na przepływy. W terminologii bankowej nazywa się to analizą podstawowego źródła spłaty
W przypadku:
– osób fizycznych, zaczynamy od wynagrodzeń, odliczamy wydatki i mamy uproszczony przepływ.
– firm jest podobnie, choć terminologia jest inna: przychody-koszty + amortyzacja =/- zmiany kapitału pracującego +/- CAPEX
– państw trzeba zacząć od GDP
Dopiero potem analizujemy alternatywne źródła spłaty, by ewentualnie limit skorygować (w dół, bądź w górę)
W Twoim komentarzu zakładasz, ze zadłużenie wobec własnych obywateli jest bezpieczniejsze, bo państwo może zawsze dodrukować pieniądze. Masz poniekąd rację, tylko agencje ratingowe nie mogą (a w zasadzie nie powinny) takiego źródła spłaty uwzględniać. Robią to co prawda i dlatego masz inny rating dla zobowiązań dewizowych i dla zobowiązań w walucie lokalnej.
I gdyby nie inne obowiązki, to mógłbym jeszcze książkę na ten temat napisać. Co nie zmienia faktu, że zamierzam się przyjrzeć szczegółowo zadłużeniu państw europejskich… kto wie, może stworzę sobie nawet jakiś modelik i wtedy na pewno poproszę Cię o współpracę – bądź co bądź masz umysł nuklearny i warto od czasu do czasu taką kontrolowaną reakcję jądrową w nim wywołać.
– państw trzeba zacząć od GDP
a to jest w kamieniu napisane ?
ósme przykazanie ?
Podstawą spłacania długu zaciągniętego za granicą jest zdolność do produkcji eksportowalnych towarów. Polecam tu klasykę gatuku czyli „Przedwiośnie”. Chodzi o opis dzielnicy żywdowskiej, gdzie ludzie między sobą handlowali, ale nie potrafili wyprodukować nic, co by poza Chłodną i Krochmalną miało wzięcie.
Być może tu jest właśnie pies pogrzebany – czyli wiara w skalowanie zadłużenia z PKB. Szczęgólnie, że to PKB coraz mniej się opiera na towarach a coraz bardziej na usługach — i to usługach nieeksportowalnych.
Ale jest rozwiązanie ! Wliczmy to co ludzie w syplialni, po cenach rynkowych i od razu PKB wzrośnie o 100%. Można dalej bezpiecznie żyć na kredyt 🙂 Zadłużenie wobec PKB spadło o połowę.
Nie, ale to najbliższe przybliżenie do dochodu (wynagrodzenia, przychodu) na bazie którego można budować model przepływów…
Cytat z Przedwiośnia pamiętam, choć jakby przez mgłę… Co do generowania przychodu przez usługi i konsumpcję obywateli, to zgadzam się całkowicie – na długą metę kupy się nie trzyma. Ale też wierzę w zdolność systemów do samobilansowania… Zapewne wkrótce zobaczymy coś, co będziemy mogli w Europie produkować i sprzedawać dalej, albo…
… właśnie, albo staniemy się narodem wyrobników dla innych cywilizacji.
Historycznie patrząc, cywilizację przemijały… Mnie zawsze nachodzi ta refleksja, gdy odwiedzam ruiny greckiego albo rzymskiego miasta, gdy stoję pod piramidą w Egipcie, albo w kompleksie Angkor w Kambodży – nie wspominając już o cywilizacji Majów… Do tej pory nie wiemy jakie technologie wykorzystywali by wznieść swoje budowle, do tej pory zachwycamy się np. wiedzą medyczną Egipcjan… a gdzie teraz są te narody?
Sylwek, możemy sobie żartować, choć dla mnie sprawa jest dość poważna. Globalne korporacje już teraz zastanawiają się jak przenieść się do Chin, gdzie spodziewają się dalszych wzrostów – przecież patrząc na skalę, tam konsumpcja per capita jest jeszcze w powijakach… Ach, co tu gadać – dla starego kontynentu sytuacja zbyt optymistycznie nie wygląda. Ale może wynajdziecie coś na Waszym uniwerku, co spowoduje, że uruchomi się nowy przemysł i GDP będzie ponownie rosnąć…
2. Wypiłem szkankę wódki i mi zaszkodziło. W ramach rozwiązania wypiję jeszczę butelkę to na pweno mi pomoże.
A na poważnie. Wspólny rząd, parlament i prawo niczego nie rozwiąże. O gospodarce decydują ważniejsze sprawy – system edukacji, poziom infrastruktury, sytuacja demograficzna, i tak …. charakter narodowy. Tego się nie da w trzy lata zmienić, nawet w trzy dekady.
Ad 2) Sylwek – dałoby się połączyć – patrz na USA, popatrz na Chiny; tyle, że tu po kacu, trzeba zimny prysznic i tylko mleczko bez dostępu do wódki 🙂
Poznałem w lecie w Rangoonie pewnego Niemca, który narzekał, że nie mógłby już mieszkać w DE. Stwierdził, że jego miejscowość (bodajże Hamburg, choć nie jestem pewien) straciła narodowy charakter. Pełno tam Turków, Polaków i innych Gastarbeiterów. Czy niemiecka gospodarka by się tak rozwijała, gdyby nie akceptacja obcokrajowców gotowych pracować za niższe wynagrodzenia?
Polski charakter narodowy zmienił się bardzo w ciągu jednej dekady… owszem, niektórzy mogą sobie ponarzekać, ale i tak społeczeństwo zmieniło się bardzo. Do tego zmienia się stale – jeszcze 10 lat temu nie można było znaleźć restauracji, a teraz nie można w nich znaleźć wolnego miejsca na weekendowy obiad.
Problem nie leży w ekonomii, tylko w jej percepcji. Japonia ma większe zadłużenie od Włoch w relacji do GDP, ale jednocześnie może sobie tanio pożyczać – bo rynki finansowe mają percepcję Japonii jako bezpiecznego kraju, który będzie regulował swoje zobowiązania.
W wolnej chwili zbadam sobie szczegółowe proporcje zadłużenia w krajach europejskich – bo np. nijak nie potrafię zrozumieć wysokiego ratingu dla Belgii, której zadłużenie do GDP przekroczyło już 100%. I jeszcze nie daje mi spokoju oficjalne zadłużenie i łączne zadłużenie poszczególnych krajów… Nie wspominam już o kreatywnej księgowości, czy choćby o projektach typu DFBO, gdzie zadłużenie wyprowadzone jest poza państwowy budżet.
I na zakończenie jeszcze jeden obrazek:
Tu mamy ekspozycję angielskich banków na dług publiczny. A co z bankami francuskimi i niemieckimi? I jak system bankowy wytrzyma, gdy domino zacznie się sypać?
Widzę jeden, jedyny plus bycia w EMU – mianowicie wyższy rating niż w sytuacji gdyby kraj nie był w EMU 😉
@Sylwek: dług publiczny do eksportu również jest jednym z podstawowych wskaźników oceny zadłużenia.