W jednym z banków funkcjonuje bardzo intuicyjny model oceny ryzyka kraju.
Oparty jest na sygnalizatorze świetlnym z dodatkowym kolorem. Jest prosty, zrozumiały i czytelny dla wszystkich – niezależnie od wiedzy makroekonomicznej skumulowanej w głowie odbiorcy.
W banku którym szkolę system jest podobny, choć pomiędzy zielonym a pomarańczowym jest jeszcze kolor żółty. Nieco inne jest także nazewnictwo, ale o tym pisać nie mogę – obowiązuje mnie klauzula poufności!
Wracam więc do prostszego systemu 4 kolorów:
- Zielony – jedziemy, budujemy aktywa, rozwijamy bank.
- Pomarańczowy – uwaga, wstrzymujemy budowę aktywów, przeglądamy portfel, zaostrzamy politykę kredytową, nie odnawiamy zaangażowań tam, gdzie postrzegamy ryzyko.
- Czerwony – kryzys, redukujemy aktywa, wycofujemy się strategicznie, nie szukamy nowych klientów
- Czarny – likwidujemy bank w danym kraju
Jeśli ktoś jest zainteresowany jak dochodzi do nadawania kolorów – proszę o maila, odpowiem na priv. Publicznie chciałbym podzielić się tylko refleksją o jednym ze wspólnych mianowników i przełożyć to na sytuację w Europie.
Jednym z bezpośrednich skutków nadania określonego koloru jest częstotliwość spotkań komitetu ds. ryzyka kraju. Przy zielonym spotykają się raz na kwartał. Przy pomarańczowym raz na miesiąc. Przy czerwonym raz w tygodniu, a przy czarnym – spotkania są codzienne, dopóki bank ostatecznie się nie wycofa.
A teraz, wracając do tematu wpisu, przeanalizujmy częstotliwość spotkań ministrów finansów krajów strefy euro. W marcu zaplanowano spotkania cotygodniowe. Dziś zaczyna się w Helskinkach. Czy per analogia możemy nadać oznaczenie koloru Europie?
Kanclerz Merkel powiedziała w jednym z wywiadów, że trzeba zbudować silniejsze fundamenty by przetrwać zbliżający się sztorm.
Takim silnym fundamentem jest w zasadzie jedno rozwiązanie – jedna, wspólna polityka monetarna i fiskalna. Żaden z europejskich liderów się na to nie zgodzi, bo musiałby w ten sposób zlikwidować swoje miejsce pracy.
Tłumacząc to na język prostego człowieka, wspólna polityka monetarna i fiskalna oznacza to po prostu likwidację narodowych banków centralnych i narodowych ministerstw finansów. Bez lokalnej kontroli budżetu państwa, oznacza to w następnym kroku likwidację lokalnych rządów i parlamentów. Co może bowiem polityk, jeśli nie kontroluje pieniędzy?
Jest jeszcze alternatywne rozwiązanie, na które żaden z polityków nie wyrazi zgody. To rozmontowanie strefy euro i powrót do walut lokalnych.
I to jest prawdziwy dylemat.
Przypomnę tylko, że dylemat to problem, na który nie ma dobrego rozwiązania. Z reguły mówimy wtedy o wyborze „mniejszego zła”.
Politycy spotykać się będą co tydzień, dyskutować będą o potencjalnych rozwiązaniach… Zapominają tylko, że to nie oni kontrolują przełącznik świetlnego sygnalizatora.
Stoją na skrzyżowaniu, na którym ze wszystkich stron świecą się światła czerwone. Kryzysowe spotkania to jak dyskusje bez wychodzenia z samochodu – im dłużej będą kontynuować, tym większe korki utworzą się na ulicach i tym trudniej będzie je potem rozładować.
Pomyślcie teraz jak czują się ludzie stojący w korku. Najpierw są nieco zniecierpliwieni, potem narasta w nich agresja, zaczynają winić kierowców stojących jako pierwsi na skrzyżowaniu. Jeszcze trochę i zaczną ich wyciągać z samochodów. Może skończyć się linczami, zamieszkami, a nawet rewolucją. Rewolucje zaczęły się już zresztą w Afryce Północnej.
I wracając do naszej analogii z zakorkowanym skrzyżowaniem, by ten korek rozładować musi się znaleźć ktoś, kto wyjdzie na zewnątrz, odetnie kabel zasilający światła i zacznie ręcznie kierować ruchem.
Ostatnim razem, gdy tak się zakorkowaliśmy pojawił się Hitler. Tam, gdzie ludzie nie chcieli mu się podporządkować, udrożnił ulice czołgami. Czy i teraz potrzebny jest nam jakiś wariat, który nieświadomy swego szaleństwa wyjdzie na skrzyżowanie by pokierować ruchem?
Czyli co – jeśli Europa jest na czerwono to się wycofujemy?