Jakiś czas temu przeczytałem artykuł o tym, że korzystanie z nawigacji GPS powoduje atrofię hipokampu. Oznacza to zamieranie części mózgu, która odpowiada m.in. za wyobraźnię przestrzenną i za proces zapamiętywania.
Z lenistwa, nie chce mi się szukać jaka część mózgu odpowiedzialna jest za dodawanie i odejmowanie, ale ta część zamarła u wielu osób już jakiś czas temu.
Powodem było zapewne wynalezienie kalkulatora.
Dziś miałem okazję zaobserwować to w sklepie – sprzedawczyni nie potrafiła wydać mi reszty. Pomyliła się na swoją niekorzyść i zamiast mi zaufać, trzy razy sprawdzała na kalkulatorze, że 20-11,40 = 8,60.
Prawdopodobnie do głowy by jej nie przyszło, że można takie działanie wykonać w pamięci. Być może dlatego przepisy wymuszają posiadanie kas fiskalnych, a producenci umieścili stosowne oprogramowanie w tych urządzeniach. Reszta się teraz sama wyświetla. Problemy pojawiają się wtedy, gdy zepsuje się wyświetlacz i dziś byłem tego świadkiem.
Zresztą, sam po sobie widzę, że dzięki pamięci w telefonie komórkowym nie pamiętam już dziś żadnego numeru. Już teraz komórka posiada funkcję głosowego wybierania, a samochodowy telefon odczytuje mi na głos SMS-y. Coraz więcej książek mogę wysłuchać jako audiobooki, a YouTube jest już na trzecim czy czwartym miejscu wśród najpopularniejszych portali w USA. Jak tak dalej pójdzie, za kilka lat będę mógł funkcjonować całkiem sprawnie będąc analfabetą. Czy będę jeszcze pamiętał jak się nazywam, gdy zostawię komórkę w domu?
Tak więc, nasz mózg – z nieznanych nam powodów – zapętlił się w procesie autodestrukcji. Cały czas wynajduje nowe urządzenia, które mają uwolnić go od myślenia. Gdy już nowy wynalazek zaczyna być stosowany, jego użytkowanie powoduje, że uwolnione od pracy części mózgu zamierają.
Najgorsze jest to, że postęp ten odbywa się także w sferze niematerialnej.
Coraz większa ilość firm i instytucji, w ramach usprawniania procesu zarządzania wprowadza procedury. Te zwalniają pracowników od myślenia. Im lepiej zarządzana (czytaj – bardziej sproceduralizowana) organizacja, tym bardziej powtarzalne są procesy i tym sprawniej kadra kierownicza może planować, kontrolować i egzekwować wyniki. Tabelki stają się w tych jednostkach samospełniającymi się przepowiedniami.
Jest wszakże jeden warunek – pracownicy muszą bezwarunkowo stosować procedury!
Samodzielne myślenie jest tu niewskazane i nawet jeśli procedura przeczy czasem zdrowemu rozsądkowi – jest stosowana. Mózg pracownika przyjmuje ten fakt bez kwestionowania, a mózg klienta musi zaakceptować docierający do niego komunikat – „Takie mamy procedury”.
Praca w tak sprawnej organizacji ma więc pewien skutek uboczny dla pracowników – prowadzi do totalnego odmóżdżenia. Szczególnie, gdy spędzamy w niej większą część naszego dnia. Ponieważ narzucone nam procedury zwalniają nas od myślenia, odhaczamy poszczególne punkty w Lotusie czy w innym oprogramowaniu, a mózg uwolniony od myślenia nam obumiera.
Pod żadnym pozorem nie kwestionujemy nie kwestionujemy procedur, bo to może zakończyć się zwolnieniem.
Po pracy, również bezmyślnie, stosujemy się do procedur zakupowych wymyślonych przez marketerów. Kupujemy to co modne, to co jest reklamowane. Oglądamy i kupujemy to co jest popularne. Dlatego tak rozpowszechniły są listy – bestselerów, najlepszych pralek, lodówek, telewizorów. I tutaj, mózg akceptuje wszystko bez kwestionowania.
cdn.
Bardo spodobał się przykład o procedurach w przedsiębiorstwach!
Oczywiście one ulatwiają naszą pracę, i bez nich moglibyśmy się okazac w chaosie. Ale są one użyteczne tylko w stabilnych warunkach.
Dlatego często pracownicy „zwalniony” od myślenia, zupełnie nie radzą sobie w sytuacjach niestandardowych.
Czasami wystarczy poprosic pracownika o nietypowa usluge i od razu odpowiedz bedzie „nie!”. Dlaczego? Bo nikt o tym wczesniej nie pytal 🙂
Pewnie za dużo procedur nie pozwolaja procownikom byc kreatywnymi i szukać własne rozwiązania.
Natomiast ostatni element, czyli Human Connectome Project jest jak dla mnie bardzo ciekawy i zdecydowanie jest czymś, czego będę z ciekawością wypatrywał.
Artykuł ciekawy, aczkolwiek przy budowie sztucznej sieci neuronalnej brakuje mi kwestii poruszanej przez Ornsteina, czyli przestrzenności (możliwe, że w oryginalnych pracach ta kwestia jest poruszana i tylko reporter zapomniał ją opisać). Przestrzenna struktura mózgu jest jednym z jego istotnych elementów, sprawiających, że funkcjonuje akurat tak, a nie inaczej i jeśli nie uda się tego odwzorować, to raczej trudno liczyć na coś więcej. Również co do samoświadomości nie obstawiałbym na to, że jest ona efektem samej ilości, ale i również struktury – świadomość nie jest tak naprawdę decydentem, a bardziej systemem kontrolnym, a żeby taki system zaistniał potrzebne jest spełnienie pewnych czynników.
http://przekroj.pl/cywilizacja_nauka_artykul,7894.html
Bardzo ciekawy artykuł w Przekroju – polecam!
Wydaje mi się, że jeśli jest to zmiana w toku życia, to ilość generacji nie ma tu znaczenia – to podejście Lamarcka do ewolucji, nie Darwina. Lamarckizm został w zasadzie obalony, choć pewne badania z tzw. epigenetyki nieco go przywróciły, ale zdecydowanie nie na tym poziomie o którym mówimy tutaj.
Żeby taka zmiana, o jakiej mówimy, stała się zmianą ewolucyjną potrzebny byłby nieco inny proces – musiałby się urodzić ktoś z losową mutacją sprawiającą, że jego hipokamp jest mniejszy, gen z tą mutacją musiałaby być dominujący i ta osoba musiałaby mieć własnych potomków w ilości większej niż przeciętna osoba i ten proces musiałby się powtarzać wystarczająco długo.
To różnica między „pra-żyrafy rozciągały sobie szyje, żeby sięgać wyższych liści i ich dzieci to odziedziczyły”, a „pra-żyrafy, które urodziły się z nieco dłuższymi szyjami miały łatwiejszy dostęp do liści i zdołały urodzić i wychować więcej dzieci”, więc w perspektywie kilkuset (tysięcy?) pokoleń szyja żyrafy stopniowo się wydłużyła. Pierwsze to Lamarckowskie podejście, które, jak mam wrażenie, sugerujesz co do ludzi, drugie to klasyczna ewolucja Darwinowska. Ewolucja Darwinowska jest bardziej losowa niż celowa – najpierw jest przypadkowa mutacja, potem ona się sprawdza (więcej dzieci niż średnia) lub nie (mniej dzieci niż średnia). Mutacja nie musi być duża – wystarczy 0.1 cm różnicy w długości szyi na pokolenie, pomnożone przez kilka tysięcy pokoleń, by doszło do ogromnej zmiany. Ale z perspektywy ludzi, rozwoju kultury i technologii to po prostu strasznie wolne. Dlatego pod tym względem zmiana kultury jest dużo bardziej prawdopodobna i szybsza i na nią bym obstawiał.
Mirek, to o czym mówisz to zagrożenia dla statusu, komfortu życia czy spłodzenia potomstwa. Niewątpliwie ważne, ale nie porównywałbym ich do ryzyka śmierci z głodu czy pożarcia przez lwa – to inne kategorie. Pomijając ostatnią kwestię, potomstwa, żadna z tych kwestii nie wpływa na to, czy nasze geny zostaną przekazane potomstwu i czy to potomstwo przetrwa – śmierci z głodu w Polsce raczej się nie zdarzają. A to kryterium (doczekanie się i odchowanie potomstwa) i tylko to kryterium jest tym, co decyduje o tym, czy ewolucja nastąpi, czy nie. U nas brakuje ukierunkowanej selekcji, by móc mówić o jakiejś specjalnej ewolucji w tym obszarze.
O potencjale do ewolucji o jakiej piszesz moglibyśmy mówić, gdyby np. osoby o tendencji do unikania nadmiaru bodźców (introwertycy, innymi słowy) zaczęły być nagle atrakcyjniejszymi partnerami i mieć więcej dzieci niż osoby o tendencji do szukania dodatkowych bodźców.
Co do traum pourazowych, zdecydowanie nie zgodzę się, że to resetowanie mózgu. Ew. w wypadku amnezji można by o tym mówić, ale i wtedy nie do końca, bo zwykle uszkodzeniu ulega tylko jeden z rodzajów pamięci, natomiast w innych wypadkach, choć nie jestem do końca pewien Twojej definicji resetu, to co zachodzi zdecydowanie trudno podciągnąć pod jakikolwiek reset. PTSD to wręcz bardziej utknięcie w pętli niż reset.
Co do prania mózgu i resetu, mam wrażenie, że pojęcie resetu którego używasz jest nieco zbyt rozmyte, bym mógł się odnieść, możesz wskazać coś więcej?
Artur, dzięki za dyskusję – sam do końca nie wiem co mam na myśli mówiąc o resecie – przyrównanie mózgu do komputera to taka paralela, która przyszła mi do głowy na szybko i którą usiłuję teraz sam zrozumieć.
Wygląda mi na to, że naukowcy robią ostatnio coraz więcej ciekawych badań nad funkcjonowaniem mózgu i zbiór nowej wiedzy przyrasta szybciej, niż mogę sam pojąć.
Przywołane przeze mnie kanadyjskie badania z nawigacją GPS i zamieraniem hipokampu sugerują, że zmiana może być nieodwracalna. Moje codzienne obserwacje, wydają się potwierdzać taką tezę – a jak na razie, nie mam najmniejszego pojęcia jak taka informacja o braku zapotrzebowania na określony organ lub jego część może zostać genetycznie zakodowana i przekazana dalej. Innymi słowy, po ilu generacjach węgorzy żyjących w ciemnych jaskiniach w ich genach zakodowała się informacja, że oczy są zbędnym narządem i można z nich zrezygnować. Albo w drugą stronę – po ilu generacjach męskim osobnikom fregat wykształcił się wielki wór gardłowy, by przywabić samicę?
O praniu mózgu muszę jeszcze pomyśleć – ale wydaje mi się, że w ten sposób przekodowywany jest system wartości i zmienia się postrzeganie świata – czy idą za tym jakieś zmiany fizjologiczne w mózgu, nie mam bladego pojęcia.
Co do żądzy przetrwania – zgadzam się w pełnej rozciągłości, tylko na tyle na ile to widzę, dla współczesnego człowieka zachodu trudno mówić o żądzy przetrwania, bo to przetrwanie nie jest specjalnie zagrożone, chyba, że spaceruje się po Warszawskiej Pradze po nocy 😉 Stąd nie widzę w niej specjalnie silnego czynnika.
Co do resetu – Nie za bardzo mają chyba jak, tak czysto biologicznie. Chyba, że masz na myśli „zresetowanie” w formie np. mody na minimalizm i redukcję bodźców – jeśli tak, to sądzę, że jest taka opcja, na poziomie czysto kulturowym, zresztą coś mi chodzi po głowie, że to akurat dość regularny ruch kulturowy – raz moda na eksces, raz na minimalizm.
Pewne dostosowanie zajdzie też tak czy tak na poziomie dojrzewania – współczesne dzieci poddawane są innym bodźcom niż dzieci 100 lat temu, więc ich mózgi rozwiną inne przystosowania (jak z wspomnianymi językami – dzieci doświadczające różnych brzmień we wczesnej młodości zachowają zdolność np. klikania, a te pozbawione tych brzmień, stracą je”. Tylko znów nie jest to ewolucja (chyba, że w wpływy epigenetyczne są dużo silniejsze, niż z tego co wiem współcześnie się uważa), a bardziej dostosowanie na poziomie jednostki do środowiska, w którym funkcjonuje.
Artur – cóż ty mówisz? Jak przetrwanie nie jest zagrożone? Przecież gdyby nie było, to nie byłoby miejsca na rynku dla coachów, psychologów i psychiatrów. Zagrożenie jest jak najbardziej, tylko trochę inne niż kiedyś. Teraz już nie musimy obawiać się, że z krzaków wyskoczy jakieś dzikie zwierzę, które postanowiło na nas zapolować. Ale obawiamy się,
– że nie znajdziemy dziewczyny, żony,
– że nie urodzi się nam potomstwo,
– że nie skończymy szkoły, uniwersytetu,
– że nie dostaniemy pracy bądź ją stracimy
– że stracimy dorobek życia
i jeszcze tysiąca innych strachów, z którymi musimy się zmierzyć, by przetrwać!
Resety – kurcze, popatrz na wszelkiego rodzaju traumy pourazowe – przecież to są resetowania mózgu (twarde!). Ale mogą być też resetowania miękkie (jeśli tak można to nazwać) w różnego rodzaju sektach, firmach mlm i w pewnych środowiskach. Dla mnie jako laika – prania mózgu, dla specjalistów zapewne te resety mają jakieś inne nazwy.
Problem według mnie jest taki, że swojego rodzaju prania mózgu (czyli takiego miękkiego resetu) doznajemy przez całe życie – począwszy od szkoły, poprzez pracę, rodzinę czy znajomych.
I jak sobie obserwowałem w ub. roku na Galapagos wpływ ewolucji na endemiczne gatunki, to jakoś na zdrowy rozsądek nie mogę uwierzyć, że takie procesy w nas nie zachodzą pod wpływem środowiska
Mirek, takie „zamieranie” to nic nowego, aczkolwiek nie ma to nic wspólnego z ewolucją jako taką – tzn. nie jest przekazywane genetycznie. Tak naprawdę podstawową formą nauki dla człowieka jest oduczanie się, a nie uczenie się. Np. niemowlę ma potencjał do mówienia w dowolnym języku, łącznie z pewnym dziwnym cmokowo-klikowym językiem z afryki, ale traci ten potencjał na rzecz wydajniejszego korzystania z mniejszej ilości głosek. To zawsze kwestia rywalizacji między elastycznością i wieloma możliwościami, a szybkością działania. Im mniej możliwości, tym szybsze i wydajniejsze działanie i vice versa.
Ciekawy przykład w temacie opisuje neurolog Robert Ornstein – wśród urzędników w XVIII i XIX wieku szerzyła się choroba dłoni – silne skurcze, itp., nie pamiętam już nazwy schorzenia. Lekarze zwykle uważają, że chodziło o uszkodzenia mięśni w związku z powtarzalnym ruchem, ale Ornstein sugeruje alternatywną interpretację – tacy urzędnicy oduczyli swój mózg innej pozycji dla dłoni, niż a trzymająca zaciśnięte pióro i choroba była właśnie wyrazem tego oduczenia innych opcji.
Artur, dzięki za rzeczowy jak zwykle komentarz – ja co prawda potraktowałem temat jako prowokację do dyskusji, a nie jako naukową rozprawę… zresztą w dziedzinie mózgu jestem totalnym laikiem, który przeczytał tylko kilka publikacji i kilka książek na ten temat.
Jako taki chłopek-roztropek wymyśliłem sobie, że nam mózg ewoluuje w niewłaściwym kierunku… Nawet jeśli ta ewolucja nie jest fizjologiczna (na razie), to potem cały okres wychowania i edukacji powoduje, że pewne fragmenty mózgu nie są już zmuszane do działania, a inne wprost przeciwnie – stymulowane są ponad miarę.
Cytując autora książki „Risk – The Politics of Fear”, „oprogramowanie naszego mózgu przeszło ostatnią aktualizację w epoce kamienia łupanego”. Choć wydaje mi się, że rewolucja przełomu XX i XXI wieku powoduje, że nasze mózgi zaktualizują wkrótce swoje systemy operacyjne.
Mnie to szczególnie interesuje w kontekście podejmowania decyzji i tego co wyprawia się teraz w dziedzinie neuromarketingu – ale to będzie chyba temat na odrębny wpis.
Mirek, wiem, przyczepiłem się nieco, ale też patrząc z szerszej perspektywy, kwestia „samodzielnego myślenia” jako wartości jest chyba bardziej kulturowa niż ewolucyjna. Akurat przez poprzednich ileś lat było to traktowane jako wartość w naszej kulturze, teraz pewnie przestanie, za jakiś czas może wróci.
Natomiast co do aktualizacji mózgów, nie liczyłbym na to – nie ma ewolucyjnej presji na to, trafniejsze podejmowanie decyzji i samodzielne myślenie nie sprzyja posiadaniu większej ilości potomstwa, a co do rozwoju kariery to potrafi nawet szkodzić. Także raczej ewoluujemy, jako rasa, bardzo powoli w przeciwnym kierunku.
A szkoda, bo zdecydowanie korekta procesów podejmowania decyzji, itp. byłaby dużo bardziej wartościowa niż jakiekolwiek podwyższenie IQ, usprawnienie pamięci, itp.
Artur, zapewne masz rację jak zwykle. Choć co do procesów ewolucyjnych, to – w mojej skromnej opinii – żądza przetrwania jest chyba równoważnym czynnikiem jak i dążenie do rozwoju gatunku. A tu nasze mózgi bombardowane są na co dzień coraz to większą ilością informacji. Czy nie sądzisz, że nowe pokolenia nam się zresetują i będą przekazywać potomkom już uaktualnione oprogramowanie?