Dwa dni temu firma Knight Capital straciła w jeden dzień około 440 milionów dolarów (mniej więcej równowartość zysków za ostatnie 4 lata). Straciła też dużą grupę klientów. Przez ostatnie dwa dni cena akcji KCG spadła o 75%, a zarząd usilnie poszukuje inwestora z kapitałem.
Winnym okazał się nowy algorytm do składania zleceń na giełdzie. Po włączeniu nowego systemu, algorytm zaczął składać nieautoryzowane zlecenia po cenach znacznie odbiegających od rynkowych. Zanim ludzie się połapali, firma już stała na granicy przepaści.
Czy uda się ją uratować?
Ponoć już znaleźli się chętni – zainteresowane są fundusze hedgingowe, co widać zresztą na dzisiejszym wykresie (+25% na otwarciu).
Zastanawia mnie cel transakcji – po co fundusze hedgingowe miałyby kupować ten dom maklerski?
Na pewno nie dla algorytmu – ten niemalże zlikwidował firmę.
Szczerze mówiąc nie widzę żadnej wartości dodanej. Klienci, którzy korzystali z ich usług w dużej mierze przenieśli już swój biznes do konkurencji. Łatwo też nie powrócą. Zwłaszcza, że konieczność pokrycia straty i nowo pozyskany kapitał spowodują parcie na podniesienie cen transakcyjnych albo na redukcję kosztów. A redukcja kosztów w dobrze prosperującym domu maklerskim, to głównie redukcja kosztów osobowych. Oznacza to pogorszenie jakości obsługi klienta.
Urośnie też ryzyko rozliczeniowe, bo jak wiadomo „tonący brzytwy się chwyta”… Nad zarządzającymi ciążyć będzie pokusa wygenerowania dodatkowych zysków, a tych nie da się wypracować bez przyjmowania dodatkowego ryzyka.
ponadnormatywny zysk = ponadnormatywne ryzyko
Nie da się zapomnieć o powyższym równaniu. Może firma i przetrwa, ale w każdym przypadku straci na konkurencyjności. Reputację już utraciła – na skutek nieprzewidzianego ryzyka operacyjnego, a to w tej branży grzech śmiertelny.
Przyjmuję wiadomości ze stoickim spokojem, a firmę dodaję do obserwowanych. Dla mnie zrobiła Ratnera i choć tym razem nie był to skutek działalności człowieka, warto zobaczyć czy człowiek będzie w stanie skorygować efekty działania algorytmu. Będę miał nowy case na szkolenia z ryzyka, albo potencjalną książkę o spektakularnym upadku.
I w tym momencie przypomniała mi się książka przeczytana pół roku temu – „The Fear Index” Roberta Harrisa.
Przeczytaj recenzję: The Fear Index
Recenzję macie w linku powyżej. Szczególnie fascynuje mnie w tym kontekście ryzyko wynikające z błędnych modeli czy algorytmów. Zbyt dobrze mam jeszcze w pamięci konferencję prasową i późniejsze przesłuchania Jamie Dimona i jego tłumaczenia przed akcjonariuszami, analitykami i komisjami – tu także winny był algorytm, tym razem wyliczający VAR. Przypomnę tylko, że pozycja nadal jest otwarta, straty poszły w miliardy dolarów, a o ich rzeczywistym rozmiarze dowiemy się zapewne po latach.
Podobne zjawisko mieliśmy okazję zaobserwować 6 maja 2010 roku. Odbyła się bitwa algorytmów opisana mianem Flash Crash 2010, Jeśli nie widzieliście tego wideo – zachęcam do obejrzenia. W mniej niż 4 minuty indeks S&P 500 stracił 1000 punktów i wrócił do wcześniejszego poziomu. Pisałem zresztą o tym tutaj.
Algorytmy realizują już ponad 90% transakcji giełdowych. Czy nadal więc możemy mówić o panowaniu nad rynkiem? I czy przypadkiem nie doszliśmy do punktu, w którym zamiast prowadzenia wojny będziemy mogli wykończyć mocarstwo wprowadzając do systemu pojedynczego wirusa?
Zostawiam Was z takimi refleksyjnymi pytaniami na weekend i zachęcam do przeczytania książki. Jak napisałem w recenzji – nie jest to wielka literatura, ale szybko się czyta i dla finansistów ma pewne zalety.
Jamie Dimona nie Diamonda 🙂
Już poprawiam, dzięki. To skutki automatycznej korekty.