Przez weekend przeczytałem dwie książki Darka Michalczewskiego – „Silniejszy niż strach”, w której całkowicie odsłonił gardę i „Tygrys -to ja!”, która łączy konwencję autobiografii z wydawnictwem albumowym.
Nie jest to co prawda literatura na miarę Normana Mailera, który w „Walce” najpiękniej chyba opisał pojedynek Muhammada Ali z Georgem Foremanem, ale trudno byłoby Tigerowi konkurować z mistrzem reportażu. Obie książki naszego bokserskiego championa warte są jednak lektury i już tłumaczę dlaczego.
Boks nie jest sportem, który wybrałbym dla siebie. Nie jest to także łatwa droga do zarabiania pieniędzy. Wystarczy spojrzeć na zdjęcia w albumie „Tygrys – to ja!” by to zrozumieć.
Darek wybrał jednak boks jako patent na życie i odniósł zwycięstwo. W swojej autobiografii przedstawia nagi bilans sukcesu – bez kreatywnej księgowości.
Po stronie aktywów widać mistrzowskie pasy, przyjaźnie z wpływowymi osobami, politykami i gwiazdami, pieniądze początkowo układane w szafie, a potem inwestowane w biznes i wszystko co towarzyszy udanej karierze.
W pasywach widać jak na razie tylko własny kapitał, wypracowany poprzez pot i łzy, a przede wszystkim poprzez ciężką, konsekwentną pracę.
Tiger z rozbrajającą szczerością opisał jak do tego kapitału dochodził. Używając mojego finansowego porównania, w książce przedstawiony jest pełen rachunek wyniku, w którym oprócz przychodów i zysków widać też odłamane z łokcia kości, brwi o które tak się troszczył, rozpad pierwszego małżeństwa, ból i ciągłą walkę – nie tylko w ringu.
Książka jest też warta lektury z perspektywy strategicznej. Tiger pokazuje, jak odnieść sukces niezależnie od warunków otoczenia. Nawet w najbardziej niesprzyjających okolicznościach – jako emigrant bez pieniędzy, bez znajomości języka w obcym kraju, bez kontaktów, które mogłyby otworzyć mu właściwe drzwi – z uporem dążył do realizacji swojej wizji. Chciał robić to co potrafił najlepiej – boksować. A że był otwarty na ludzi, łapał okazje – jak choćby autostopowa przygoda z niemieckim piosenkarzem, nie zniechęcał się przy pierwszych niepowodzeniach – zaszedł na szczyt. Osiągnął wszystko o czym każdy bokser mógłby zamarzyć. Trafił do panteonu najlepszych światowych bokserów.
Pozostał przy tym normalnym człowiekiem, co też jest nie lada osiągnięciem. U szczytu kariery łatwo bowiem można ulec szampańskim bąbelkom i „zrobić Ratnera”.
Tiger zakończył co prawda swoją bokserską karierę kilka lat temu. Mógłby spokojnie żyć teraz jako rentier, odcinając tylko kupony. Ja mam jednak wrażenie, że „chłopak z Przymorza” odpoczywa tylko przed kolejnym gongiem. Ring wolny, starcie drugie, choć tym razem już nie bokserskie…
Zanim zaczniemy ponownie podziwiać Tygrysa, zachęcam do lektury tej szorstkiej, ale jakże prawdziwej biografii.