Prezydent Kaczyński nie zjawił się na pierwszym panelu, w którym miał uczestniczyć. Prowadzący obwinił za to pogodę, polska prasa winę zrzuciła na awarię samolotu – a ja myślę, że bardzo źle to świadczy o naszym kraju, niezależnie od powodu spóźnienia.
Jeśli nasz prezydent nie potrafi dotrzeć na czas, to co światowi partnerzy pomyślą o polskich biznesmenach, którzy nie mają wsparcia całego aparatu państwowego?
Z drugiej strony, może to nawet i dobrze, że w tym panelu Pan Prezydent (PP) nie uczestniczył. Wypadłby słabo w porównaniu z premierem Grecji. George A. Papandreou nie dość, że doskonale mówi po angielsku, to jeszcze wie o czym mówi i jak mówi.
W skrócie, bez obecności naszego PP zbłaźnił się tylko José Luis Rodriguez Zapatero. Zresztą premier Hiszpanii też może zrzucić winę na tłumacza. Ciekawe, że jedną z jego głównych obietnic wyborczych w 2004 roku było wprowadzenie powszechnej nauki języka angielskiego w szkołach. Sam jednak, jako prawdziwy socjalista, niezbyt się do nauki przykładał i to widać.
Z panelu poświęconego przyszłości strefy Euro nie wynikają żadne ciekawe wnioski. Jedyne co pozostaje w pamięci, to europejskość i ogłada premiera Grecji. Druga refleksja, to taka, że w dobie globalizacji powinniśmy wybierać na premierów i prezydentów osoby, które mówią w języku „the Language”.
Nasz PP zdążył jednak na drugi panel. Możemy go podziwiać gdy wkłada cały swój wysiłek intelektualny w uruchomienie właściwego kanału do słuchawek.
Samo kilkuminutowe wystąpienie w stylu zadaję sobie pytanie i na nie odpowiadam było mocno zaściankowe i nic ciekawego nie wniosło. Uczestnicy panelu wiedzieli zapewne więcej z pobieżnej lektury FT czy The Economist niż PP raczyłbył im powiedzieć. Stracona szansa.
PP produkuje się jeszcze po raz drugi usiłując odpowiedzieć na pytanie ilu naukowców przypada w Polsce na kilometr kwadratowy. I gdy ma wreszcie szansę by porozmawiać sobie po polsku z jednym z panelistów, zbywa go i ucieka ze sceny (to już po oficjalnym zakończeniu). Czy dlatego, że panelistą, który zagadnął go tak przyjaźnie był Szymon Perez? Czy też dlatego, że PP nie rozumie, że kluczem do Davos nie jest pokazanie się na scenie, tylko właśnie te kuluarowe rozmowy i zadzierzgnięcie nieformalnych przyjaźni. Szkoda…
Ciekaw jestem ile mnie jako podatnika kosztowała ta oficjalna wyprawa?
Panie Mirku ! Miałem chęć odpowiedzieć na ten komentarz zanim Pan trafił na moją stronę :)ale sam nie wiem w co mam ręce włożyć …..
Teraz po odwiedzinach odpowiedzieć jest obowiązkiem, szczególnie że widzę że potrafi Pan dożo serca w dyskusje wkładać.
teraz może opisze Panu jakie doświadczenia językowe w życiu swoim miałem i wiem z własnych przeżyć , że nie jest to prosty temat.
Zacznę od tego , że po raz pierwszy byłem w Wielkiej Brytanii w wieku 6 lat . Pechowo, będąc w Glasgow u Wujka, zachorowałem i dostałem zapalenie szpiku kostnego. Skończyło się to operacją i 3 tygodniowym pobycie w angielskim szpitalu. Ale językowo nauczyłem się jedynie krzyczeć od innych dzieci : Mamy, Mamy,Mamy …..:) Taka instytucja ten szpital…..
Ale wyzdrowiałem i wróciłem do Polski .( w Polsce lekarz powiedział , że u nas nie robi się jeszcze takich operacji i prawdopodobnie bym na to umarł…)
Ale później z wielka chęcią uczyłem się prywatnie angielskiego, bo kulturowi widziałem że tam fajnie jest i można się języka uczyć ,żeby czasem tą kulturę poznać.
Następny raz wyjechałem do Londynu z Teatrem Starym z Krakowa w 1971 roku czyli jak miałem 19 lat.
następnie drugi raz . Tak się oswoiłem z Londynem , że w czasie studiów pojechałem sobie sam na 1,5 miesiąca , i załatwiłem w angielskim biurze pośrednictwa pracy pracę „na zmywaku ” na part time (4 godz. dziennie)
pracowałem przez kilka dni w jednym miejscu , potem przerzucano mnie w inne .Łatałem „dziury” urlopowe w stołówkach przy dużych firmach.
No i tu nadrobiłem angielskiego , bo żeby wykonać polecenie Pani Kucharki , która właśnie wyrwała 3/4 zębów u dentysty z racji wieku, musiałem naprawdę użyć całego intelektu , żeby nie wyjść na głąba. ale jakoś spisywałem się.
Podczas , 3 lub 4 wskazanej zmiany miejsca pracy, trafiłem do stołówki mieszczącej się na 11 piętrze budynku , i była to stołówka tej firmy co cały budynek zajmowała. dojechałem do niej pierwszy raz w południe przed wydawaniem obiadów. W tym miejscu był taki zwyczaj że pracownicy jedli obiad przed wydawaniem dla klientów . więc na „początek pracy” siadłem do konsumowania obiadu . Był dość smaczny i jeszcze jedząc zupę , nie zwróciłem uwagi na to co mówią . Nagle , gdy zacząłem drugie danie zobaczyłem ,że koło mnie nie ma żadnych ludzi . Pomyślałem że poszli może gdzieś „na papierosa”. siedziałem tam jeszcze kilka minut . Nagle wpada jakiś człowiek , bierze mnie za rękę i mówi : Go, go, go .
Ja mocno zdziwiony ale idę tam gdzie mnie ciągnie. Zaciągną mnie do windy, i zwiózł na parter. Potem wyciągną mnie z budynku , i zobaczyłem w pewnej od niego odległości mnóstwo stojących ludzi. dołączyłem do nich . Byli to pracownicy tej Firmy. No i i dopiero , powoli dowiedziałem się o co chodzi. Mianowicie wtedy działająca IRA miała podłożyć bombę pod ten budynek ( mieli coś na pieńku z firmą).n Ja byłem ostatnim ewakuowanym pracownikiem , ponieważ zapomnieli sobie o mię , bo ja przybyłem dopiero pierwszy raz do tej pracy godzinę temu. Ale w czasie ewakuacji stołówki , słowa padające były takie , że ogóle nie zrozumiałem o co chodzi i sobie spokojnie jadłem obiad . I mogłem przez tą nie Native zginać. Potem z budynku wynieśli jakąś paczkę , ale do pracy tam już nie wróciłem , tylko mnie gdzie indziej posłali.
Tak to z tą znajomością Angielskiego.
Jak wiesz z mojej strony , pracowałem zawodowo jako elektronik i reżyser dźwięku z paroma Polskimi zespołami .Miedzy innymi ze 20 lat ze „Skaldami”
Zjeździłem z nimi całą Europę ,Azję i Amerykę Północną.
w W1980 roku w USA byłem z nimi . Mając legalną wizę z permitem pracy , dostałem się do Amerykańskiej firmy , gdzie pracowałem jako elektronik rano a wieczorem w Klubie prawie cały rok . Już wtedy jeździłem też po ich uniwersytetach pragnąć złapać jakiś kontakt. Mój angielski był już na tyle biegły , że obojętne w zasadzie było mi , czy spotkam Polaka , czy Amerykanina na rozmowie . spotkałem ze dwóch Polaków , którzy tam siedzieli od 30 lat i byli inżynierami zatrudnionymi na tych uniwersytetach.
Pytałem ich , z czym maja największe problemy w pracy . Obydwaj wykrzyczeli „Język” ! . zdziwiłem się , bardzo , Ale wytłumaczyli mi o co chodzi . Opisałem to wyżej.
26 listopada 1982 wróciłem do Polski na krótki urlop , ale niestety 13 grudnia , taki jeden Pan w okularach powiedział ze już nigdzie nie pojadę . No i tak zostałem…..
Za to się rozliczyłem z Urzędem Podatkowym Amerykańskim i wrócili mi 200$
W związku z tymi moimi innowacjami , chcąc zaistnieć na Świecie, muszę posługiwać się jeżykiem angielskim . Próbowałem też tłumaczy przysięgłych ale to naprawdę do niczego . Może taki Tłumacz jakiego miał Wałęsa by coś poradził , ale tez wątpię , bo chodzi o sprawy techniczne , co est specjalistyczną umiejętnością . Czasem „dobrzy ludzie pomogą”, tak jak ten Angielski pilot , któremu na stronie dziękuje , za to że poprawił i przetłumaczył mi cały tekst na stronie . Ale pomimo tego następny też mi dalej pomógł i niektóre części pozmieniałem.
Na forach radzę sobie , jak umiem , ale często pada kwestia jeżyka
A czasami jedno zdanie to i z 10 minut obracam z pomocą Google.
Nawet w The Economist piszę moje komentarze o energii.
Ale w takich sprawach ten Angielski to jednak ciężki orzech do zgryzienia, pomimo moich dobrych doświadczeń językowych.
Tyle o języku.
Następnym razem , może o pieniądzu. prowadzę swoja firmę od 1982 roku.
wygrałem z Urzędem Skarbowym dwie sprawy w Naczelnym Sądzie Administracyjnym , w latach 80 . ale i tak inflacja zjadła to co mi wrócili.
Pozdrawiam Andrzej
.
Wydaje mi się, że większość premierów nie mówi po angielsku
Politycy powinni jednak mówić po angielsku
Zatrudnijmy na polityków tłumaczy przysiegłych po Anglistyce, i bedzie po sprawie.
Powinni tez chodzić do solarium.
Andrzej, tłumacze przysięgli wcale tak dobrze nie mówią w językach obcych. Fakt, że są na liście albo są absolwentami filologii o niczym nie świadczy.
Różne ciekawe tłumaczenia w swoim życiu widziałem. Kiedyś np. „Chairman of a Utility Company” tłumacz przysięgły przetłumaczył na „Prezes szaletów publicznych”. Zresztą jeśli zechcesz się wsłuchać w przemówienie Zapatero po hiszpańsku i w tłumaczenie profesjonalnej bądź co bądź tłumaczki, to zauważysz znaczące różnice.
Prezydent Wałęsa miał świetnego tłumacza na początku lat 90-tych ubiegłego wieku. To co prezydent mówił po polsku w Kongresie USA, albo w trakcie rozmowy z Królową Brytyjską, po angielsku wychodziło płynnie, pięknie, stylistycznie wygładzone, choć czasem z odrobinę inną treścią merytoryczną. Ale może właśnie dlatego Wałęsa jest za granicą znany, szanowany i zapraszany na wykłady. To tyle odnośnie tłumaczy.
Poza tym Anglistyka, to nie Polityka. Kierunki studiów różnią się znacznie i przygotowują do innych rzeczy. Owszem, angliści mogą się polityki nauczyć ale też i politycy mogą się nauczyć angielskiego, jeśli chcą piastować wysokie stanowiska.
W poprzednim systemie wszyscy politycy mówili dość płynnie po rosyjsku i jakoś tłumacze w kontaktach międzyrządowych nie byli potrzebni. Teraz system nam się zmienił, jesteśmy w EU, które co prawda tłumaczy wszystkie dokumenty na poszczególne języki, ale głowy państw (z nielicznymi wyjątkami) komunikują się po angielsku. To samo dotyczy szefów banków centralnych, ministrów spraw zagranicznych. Nawet nasi wojskowi całkiem sprawnie komunikują się z kolegami z innych państw NATO.
To co mnie razi, to „parcie na szkło” bez przygotowania i ze szkodą dla naszego wizerunku. Zamiast PP można było wysłać do Davos choćby Sikorskiego, który jest po Oksfordzie i z politykami angielskimi czy amerykańskimi rozmawia tak jak z żoną w domu. Jest też kilku profesorów – polityków, którymi nie robi różnicy w jakim języku rozmawiają.
Ale oprócz znajomości języka polityk powinien także zrozumieć różnice kulturowe pomiędzy różnymi nacjami. I tu absolutnie nie przystoi, by PP tego nie rozumiał. Zwłaszcza, że mamy wspaniałych trenerów, którzy tego typu umiejętności uczą biznesmenów, pracowników ambasad i wszystkie inne zainteresowane osoby. Ot choćby
http://monikachutnik.pl/pol/Treningi-dla-Biznesu/Treningi-Miedzykulturowe
Nie wiem czy wiesz, ale każdy pracownik ambasady brytyjskiej przed przyjazdem na placówkę przechodzi intensywne szkolenie i w momencie obejmowania stanowiska nie tylko potrafi się skutecznie komunikować w języku kraju w którym będzie stacjonować ale ma też olbrzymią wiedzę na temat tego kraju. Mają na to rok pomiędzy placówkami, a że regułą jest rotacja, ambasadorzy przed przejściem na emeryturę mówią płynnie w kilku językach. I to pomimo tego, że Anglicy z reguły słabą mają umiejętność nauki języków obcych.
Pozdrawiam cię serdecznie
To ,że ktos nawet mówi po Angielsku , to nie znaczy że dobrze rozumie te co sie mówi . A napewno ma duże trudnosci w zrozumieniu co mówiacy ma na myśli i czy mówi jezykiem literackim czy gwarą.
I niestety takie umiejetności są nie do nabycia. Dlatego w rozróżnianiu znajomosci języka, wystepuje najwyzszy stopień „Native”, niestety nieosiagalny dla innojęzycznych ludzi , tórzy nie chodzili na przykład do liceum z Anglikami czy Amerykanammi.Dlatego, ta niby umiejetnos jezyka tak na prawdę , kiedy zaczyna być poważnie , nie na wiele się zdaje.”Native” zawsze wygra , bo wie jak i jakich argumentów użyć , żeby wyszło na jego.Nawet jak nie ma racji , to wyjdzie na jego.Poza tym Grecy wyekspediowali do nas , paru zadymiarzy, i teraz mają spokój i mogą
sie uczyć.
Poza tym zanikają żelażni politycy tacy jak Miller, co dla załatwienia jakiejś ważnej sprawy w Brukseli (niepamietam jakiej -skleroza) ucieka ze szpitala po wypadku lotniczym , żeby do tej Brukseli dotrzeć. Ciekawe czy dzisiaj czasem nie odczuwa jakiś bóli pleców albo cierpniięcia kończyn , z powodu przedwcześnie zakończonej rehabilitacji .
Pozdrowienia Andrzej
Andrzej, pozwolę sobie się z Tobą nie zgodzić w odniesieniu do stwierdzeń, że „Native” zawsze wygra i że nieosiągalne jest uzyskanie tego poziomu kompetencji dla innych ludzi.
Można byłoby całą książkę napisać by obalić Twoje tezy. Zresztą były one naukowo obalone – kilkanaście lat temu prowadzono eksperyment, gdzie grupę prostych bułgarskich chłopów nie tylko nauczono płynnego mówienia po hiszpańsku ale i pisania przy pomocy odmiennego alfabetu.
Ja tylko na szybko podam kilka przykładów bez składu i ładu, które przychodzą mi do głowy:
1) za jednego z najlepszych angielskich pisarzy uważa się Conrada, dla którego angielski był trzecim językiem i którego uczył się zresztą w wieku dojrzałym
2) w latach 80-tych importowano do Wielkiej Brytanii Niemców jako nauczycieli angielskiego, bo Anglicy nie chcieli za tak niskie stawki pracować w państwowych szkołach. Nie muszę dodawać, że znajomość angielskiego była u tych niemieckich nauczycieli na takim sobie poziomie. Do dziś żywo stoi mi przed oczyma wywiad z młodym nauczycielem, który z silnym niemieckim akcentem mówił „Ja uczyć ty angielski i ty uczyć ja angielski, Ja?”
3) w USA w 2008 roku liczba osób mówiących natywnie po hiszpańsku po raz pierwszy wyprzedziła liczbę osób dla których pierwszym językiem był angielski. Czy to oznacza, że teraz większość wykosi z pracy i ze stanowisk mniejszość anglojęzyczną?
4) trochę OT, ale w spotkaniu europejskich głów państw ilu masz „Native Speakers”, którzy mówią po angielsku?
Nauczenie się płynnej komunikacji w obcym języku wcale nie jest takie trudne. Można mieć silny akcent albo mówić niegramatycznie, ale nie są to przeszkody do efektywnej komunikacji.