Zawsze myślałem, że ewolucja jest terminem przeciwstawnym rewolucji.
Dziś dopiero zrozumiałem, że tak nie jest. Eureka!
Wszystkiemu winna jest słownikowa definicja, która usypia czujność:
Ewolucja (łac. evolutio – rozwinięcie, rozwój) – ciągły proces, polegający na stopniowych zmianach cech gatunkowych kolejnych pokoleń wskutek eliminacji przez dobór naturalny lub sztuczny części osobników (genotypów) z bieżącej populacji. Wraz z nowymi mutacjami wpływa to w sposób ciągły na bieżącą pulę genową populacji, a przez to w każdym momencie kształtuje jej przeciętny fenotyp. Zależnie od siły doboru oraz szybkości wymiany pokoleń, po krótszym lub dłuższym czasie, w stosunku do stanu populacji wyjściowej powstają tak duże różnice, że można mówić o odrębnych gatunkach.
Ciągły proces? – post factum, rzeczywiście wygląda na ciągły, ale tylko z perspektywy gatunków, które przetrwały. A ile wyginęło w międzyczasie? Czy zagłada dinozaurów nie była swoistą ekologiczną rewolucją?
Stopniowe zmiany? – dla mnie fakt, że ryby wykształciły skrzela, a ptaki skrzydła, to raczej zmiany rewolucyjne.
Tak więc zrozumiałem dziś, że ewolucja byłaby niemożliwa bez rewolucji. To samo tyczy się ewolucji cywilizacji, nauki, gospodarki czy biznesu – konieczne są zmiany rewolucyjne! I w mojej skromnej opinii, w obliczu takich zmian właśnie stoimy.
Dinozaury zapewne do ostatniej chwili nie podejrzewały, że ich gatunek skazany jest na wyginięcie. Podobnie wygląda to i dziś, w odniesieniu do dinozaurów biznesu, nauki czy gospodarki. Gdziekolwiek by nie spojrzeć, wydaje się im, że ich wielkość gwarantuje bezpieczeństwo.
Czy czeka nas jeszcze jakaś rewolucja związana z systemem pisma?
http://reganpress.wordpress.com/2011/01/25/ewolucja-czy-rewolucje/