Sobota całkowicie bez pracy – najpierw biegomarsz przez las z Wrzeszcza do Oliwy i z powrotem, potem lektura całkiem niebiznesowa i wreszcie zakończenie dnia w kinie, gdzie obejrzeliśmy dwa filmy tureckie. Dzień minął szybko, ale za to bardzo przyjemnie. Pełen relaks.
Wieczorem – jak zwykle serendypijnie – natrafiłem na pewne zdjęcie, które daje dużo do myślenia w obszarze bilansowania życia i pracy:
Wioska, gdzie komunizm wymieszany jest z kapitalizmem w bardzo dziwnych proporcjach. Każdemu mieszkańcowi przysługuje samochód, dom (warty co najmniej 150 tys USD), 250 tys dolarów lokaty na rachunku bankowym, bezpłatna opieka zdrowotna i najlepsze szkoły dla dzieci.
Jest jednak pewien haczyk – a w zasadzie dwa wielkie haki. Mieszkańcy muszą pracować 7 (siedem) dni w tygodniu, a wyjazd z wioski równoważny jest z utratą wszystkiego. Zobaczcie zresztą sami reportaż z tej wioski:
Ciekawe jest też i to, że mieszkańcy nie mogąc wyjeżdżać z „wioski” mają największe światowe atrakcje na miejscu – „wójt” im to zafundował. Trzeba będzie się tam wybrać i zobaczyć na własne oczy.