W miarę wzrostu podaży pieniądza, naturalną konsekwencją jest jego dewaluacja. Podobnie dzieje się chyba z wiedzą. Codziennie jej ilość przyrasta. Teoria, nad którą Newton się trudził latami musi zostać zrozumiana i przyswojona przez dzieci w szkole podstawowej.
Jednocześnie uniwersytety wypuszczają coraz więcej absolwentów. Ilość doktorantów przyrasta niemalże w trybie geometrycznym. Jeśli trend ten się utrzyma, to niedługo będziemy obsługiwani w sklepach przez profesorów od handlu detalicznego, którym pomagać będą doktorzy habilitowani.
W ekonomii jak i w przyrodzie zaobserwować można naturalne cykle. Niestety nikomu nie udało się jeszcze odkryć i opisać systemu, który tymi cyklami steruje. Tak jak nie wiemy, co ma wpływ na okresowy przyrost populacji lemingów, tak nie jesteśmy w stanie przewidzieć kiedy dany cykl się zakończy i kiedy rozpocznie się nowy. Możemy to zrobić dopiero po fakcie, gdy nowy cykl rysuje się już wyraźnie na wykresach analityków technicznych.
Próby przewidywania są nadal dość zero-jedynkowe: będzie wzrost albo będzie spadek. To trochę tak jak obstawianie na kolory w kasynie – padnie na czerwone, bądź na czarne… Można albo uniknąć obstawiania, albo zaryzykować i postawić na jeden. Większość ekonomistów próbuje teraz obstawiać kolory niechlujnie rzucając żetony na stół. Robią to tak, by móc potem powiedzieć, że chcieli obstawić drugi kolor, ale nie udało im się trafić. Teorię mieli właściwą, tylko siła grawitacji została na czas rzutu zakłócona.
A ja pracuję nad swoją teorią pieniędzy i czytam dziś ponownie „Czarnego Łabędzia” Nassima Taleba.