Od jakiegoś czasu pewne słowa wywołują we mnie obrzydzenie, a czasem wręcz odruch wymiotny. Jednym z nich jest przymiotnik
„profesjonalny”
Słowo to wydaje się rozpleniać z siłą chwasta. Jest nadużywane i występuje w tak wielu kontekstach, że zatraciło się semantycznie.
Mamy profesjonalnego inwestora, serwis prawny, parkiet, rozwijak, profesjonalne elektronarzędzia, metody i praktyki coachingu. Profesjonalny bokser występuje obok profesjonalnego tłumacza. Profesjonalny program do obróbki zdjęć obok profesjonalnego kalkulatora, w profesjonalnym sekretariacie, wyczyszczonym przy użyciu profesjonalnego mopa i odkurzacza. Reklama zachęca mnie do skorzystania z profesjonalnego tuningu, do zakupu profesjonalnego translatora, profesjonalnych kosmetyków i profesjonalnego szamponu do włosów. Profesjonalny wywiad gospodarczy i hosting www konkuruje z profesjonalnym peelingiem i aby zostać profesjonalnym menedżerem kultury, finansistą, sprzedawcą albo konsultantem muszę ukończyć profesjonalne szkolenia i zadbać o profesjonalny wizerunek. Na koniec musimy też wspomnieć najstarszą ponoć profesję świata, która się profesjonalnie nie reklamuje, bo popyt na jej profesjonalne usługi wydaje się być stały na przestrzeni wieków.
Nieważne, czy słowo „profesjonalny: odnosi się do nazwy szkolenia, czy też gdy ktoś chce mnie w profesjonalny sposób obsłużyć – natychmiast występuje u mnie reakcja alergiczna.
Dość długo zastanawiałem się skąd taka niechęć do słowa i co ją wywołuje… W swoim oryginalnym znaczeniu „profesjonalny” powinno nobilitować. I tak np. Słownik języka polskiego PWN podaje następujące definicje:
1. «będący specjalistą w jakiejś dziedzinie»
2. «uprawiany jako zawód»
3. «będący na wysokim poziomie w danej dziedzinie»
4. «spełniający wymagania profesjonalistów»
Dopiero niedawno przyszło olśnienie i zdałem sobie sprawę z tego, że definicje słownikowe nie oddają w pełni znaczenia, którego to słowo nabyło wraz w powszedniejącym użyciem.
Trzeba bowiem wiedzieć, że historycznie wywodzi się od słowa profesja, czyli zawód. Nie każdy jednak. Począwszy od średniowiecza na miano profesji zasługiwać mogły tylko 3 zawody: ksiądz, prawnik i konował. Od XIX wieku lista zawodów dopuszczonych do rangi profesji nieco urosła. Wykształciło się przekonanie, że profesja tym różni się od zwykłego zawodu, że wymaga sformalizowanego procesu szkolenia (akademickiego i profesjonalnego), organizacji zawodowej z własnym kodeksem etycznym i jednocześnie musi spełniać funkcje wyższej użyteczności publicznej.
Być może w związku z tymi warunkami rósł status społeczny i majętność osób, które przynależały do grona profesjonalistów. To też spowodowało, że do miana profesji aspirowało coraz więcej zawodów. Rządy wielu państw starały się licencjonować albo inaczej ograniczać liczbę profesji. Dopiero w wieku XX nastąpiła prawdziwa erozja i dewaluacja znaczenia.
Pod koniec XX wieku, za zawody o statusie profesjonalnych uznawano następujące:
- wykładowcy akademiccy
- księgowi
- aktuariusze
- architekci
- duchowni
- dentyści
- ekonomiści
- inżynierowie
- nauczyciele języków obcych
- prawnicy
- pielęgniarki
- farmaceuci
- lekarze
- fizjoterapeuci
- psychologowie
- naukowcy
- pracownicy opieki społecznej
- statycy
- nauczyciele
- urbaniści
Dopiero w XXI wieku nastąpiła totalna wolna amerykanka i teraz obok profesjonalnych bokserów i zapaśników, mamy też profesjonalnych instalatorów i sprzedawców.
Wraz z dewaluacją znaczenia i wyższej użyteczności profesji, zmieniło się także znaczenie słowa profesjonalny. Obecnie oznacza ono tyle, co zawodowy, a w domyśle – wykonany bez emocji, w zamian za wynagrodzenie, niechętnie choć w sposób zgodny z procedurą. Słowem, nie tak jak wykonałby to amator – najlepiej jak to potrafi, tylko w sposób wyuczony i skalkulowany.
Mamy też ostatnio rozróżnienie między blogerami – są blogerzy profesjonalni i amatorzy. Dla profesjonalistów liczy się marketing, klikalność, seo, grupa docelowa, przychody z reklam albo lokowania produktów, artykuły sponsorowane i przemyślane. Dla amatorów liczy się pasja tworzenia i dzielenia się. Tak, chcę być blogerem amatorem 🙂
Lepiej bądź pasjonatem. 🙂
Stopniowanie tego przymiotnika wygląda tak: amatorski (tani, jednorazowy, z wadami), profesjonalny (w miarę poprawnie wykonany, komercyjny), hobbystyczny (cena nie gra roli, „state of art”, dla pasjonatów).
Ja najbardziej lubię, gdy trafię na pasjonata. Amator jest jakoś tak pejoratywnie nacechowany emocjonalnie. Tak jakby partacz, ale bardzie delikatnie wyrażone.
Czyli Olimpiady są dla partaczy?
Podobnie, według Twojej definicji filmy takie jak choćby „The Commitments” albo „Tereska”? – grają w nich tylko amatorzy.
🙂
Ale tak na poważnie – biję się w piersi i wyznaję, że od tej strony nie spojrzałem. Jest to o tyle ciekawe, że wyczulony jestem wszak na unikanie tunelowego widzenia, a tu, gdzie w grę wchodzą emocje, nawet największy „profesjonalizm” nie pomaga.
Dzięki, że znów dajesz mi do myślenia 🙂